niedziela, 25 stycznia 2015

#7

5 komentarzy:

Minęło kilka dni od śmierci Suse, a mnie dalej wstrząsał fakt, że nie ma jej już z nami. Na pogrzeb nie poszedłem, mimo, iż byli wszyscy z naszego biura. Nawet Carter. Nie mogłem. Po prostu nie umiałem. Bo patrząc na chowaną w ziemi trumnę zapewne nie widział bym na niej imienia "Susanne" tylko "Madeline"...

Susi, wybacz, że nie pożegnałem Cię tak, jak powinienem.
Wybacz, że nie dałem rady Cię ochronić..

Dręczyło mnie sumienie, więc po ceremonii udałem się do jej rodzinnego domu. Z ciężkim sercem przywitałem jej rodziców i znów wziąłem Jamiego w objęcia. Spędziłem z malcem i jego dziadkami dobre kilka godzin, zabawiając ciągle brzdąca. Czułem się za niego odpowiedzialny, Tym bardziej, że po śmierci Suse, jej mąż postanowił zostać za granicą, kompletnie nie przejmując się synem. Miałem poczucie odpowiedzialności opieki nad tym dzieckiem i zastąpienie mu chociaż ojca.

Gdy opuściłem dom Suse, udałem się wprost do agencji. Byłem coraz bardziej zdeterminowany, by wyjaśnić całą sprawę, toteż siedziałem uparcie przy biurku szukając czegokolwiek, co przybliżyłoby mnie do rozwikłania zagadki. Czas, który tam spędziłem,  mógłbym przeliczyć na ilość filiżanek wypitej przeze mnie kawy. Oczywiście na temat "grzechotnika" nie znalazłem zupełnie nic. Już zrezygnowany miałem zbierać się do domu, kiedy niespodziewanie dojrzałem blond czuprynę spoglądającą mi przez ramię.

- Wiedziałem, że Cię tu znajdę. - mruknął uśmiechając się delikatnie. - Hazz, nawet nie próbuj się zadręczać jej śmiercią... Zrobiliśmy, co mogliśmy...
- Musimy ich w końcu dorwać - burknąłem wskazując dobrze nam już znany symbol węża. - Nim kolejna osoba straci życie.

Na me słowa Horan widocznie się zakłopotał. Dopiero po chwili do mnie dotarło, dlaczego. W końcu to ja byłem kolejny na liście do likwidacji.

Odchrząknąłem znacząco, żeby oderwać Nialla od zawiłych myśli, a gdy to nie pomogło, szturchnąłem nim lekko.

- A szukałeś mnie bo? ... - uniosłem brew wyczekując odpowiedzi.
- Znam miejsce, gdzie wszyscy wiedzą wszystko. - wyjaśnił pokazując mi ulotkę z adresem do "Czerwonego Smoka". - Dla jasności, byłem tam zawsze w celach służbowych. - dodał szybko widząc moje zdumienie przemieszane z rozbawieniem.

"Czerwony Smok" był, mówiąc wprost, domem publicznym gnieżdżącym się na obrzeżach miasta. Z zewnątrz wyglądał niepozornie na elegancki lokal, natomiast wewnątrz skrywał niesmaczne historie zabawiających się tam zapasionych krawaciarzy i młodziutkich, czasem wręcz jeszcze dziecinnych dziewcząt.

- Jesteś pewien, że odkryjemy tam cokolwiek? - obserwowałem przyjaciela uważnie. - Nie jestem typem, który lubuje się w takich rozrywkach.
- Po prostu zaufaj mi i chodź. - pogonił mnie przeczesując palcami swe złote włosy.

Dochodziła jakoś ósma wieczorem jak dotarliśmy na miejsce. Nim udaliśmy się do środka, ustaliliśmy, iż każdy z nas wybiera sobie jedną towarzyszkę, z którą zajmuje osobny pokój, po czym ustala potencjalne informacje na interesujące nas tematy. To, co uzgodniliśmy, tak też uczyniliśmy. Mi trafiła się Anabell, młodziutka dziewczyna, wyjątkowej urody. Jej kruczoczarne włosy, blada cera, wściekle niebieskie oczy oraz mocno czerwona szminka zapewne na niejednego działały niczym afrodyzjak. Sam byłem osłupiony jej powabnością.

Po wpłaceniu za tak zwaną "usługę" zaliczki (w razie, gdybym się rozmyślił), udałem się za Anabell do pomieszczenia, w którym zwykle przyjmowała swych "gości". Znaleźliśmy się w klimatycznym pokoiku na końcu korytarza. Nie brakowało tam świec, czy rozsypanych płatków róż, a okna były zasłonięte kiczowatymi, ciężkimi zasłonami, pamiętającymi pewnie poprzednie stulecie. Taki sam styl reprezentowało ogromne łoże, otulone różowym baldachimem oraz obłożone stertą aksamitnych poduszek o różnej wielkości.

Anabell nie marnowała czasu i przeszła do konkretów, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi. Momentalnie popchnęła mnie na wspomniane wcześniej łóżko, sprytnym ruchem rozsunęła moją koszulę, zrywając z niej wszystkie guziki oraz wpijając się w me usta z niebywałą agresją, jednocześnie pozbywając się swej obcisłej bluzki i kładąc moje dłonie na jej jędrnym, obfitym biuście.

Nie muszę chyba mówić, jak na to zareagowałem. Jestem tylko facetem. Zatraciłem się kompletnie w tym pocałunku, pieszcząc jej piersi i drażniąc palcami ich brodawki. Na szczęście w porę się opamiętałem, przypominając sobie o Madi oraz celu mojej wizyty.

- Kochaniutka, nie tak szybko... -wymamrotałem grając nieco speszonego. - Zwolnij trochę... - powstrzymałem drobniutkie dłonie przed zdjęciem ze mnie spodni.

Dziewczyna uśmiechnęła się pocieszająco dając mi do zrozumienia, iż miała już do czynienia z takimi klientami i usiadła obok mnie.

- Chcesz najpierw pogadać? - zapytała spokojnie, odpalając papierosa.
- Owszem. - podniosłem się do pozycji siedzącej, zerkając na nią. - Mówi Ci coś to zdjęcie? - pokazałem logo wijącego się gada. - I znasz tego kolesia? - dołożyłem zdjęcie Cartera.

Wiem, że kierowały mną osobiste powódki bardziej, niż dobro śledztwa, ale odkąd odkryłem, iż ma on coś wspólnego ze śmiercią mojej żony, co raz bardziej podejrzewałem go o brudne interesy.

Anabell dobry kwadrans wpatrywała się niczym otępiała w przedstawione przeze mnie fotografie, nim wreszcie podniosła wzrok odpowiadając jedynie szeptem:

- Twój czas dobiegł już końca.

Zbyt długo siedzę w tej branży, by nie połapać się, że ślicznotka ewidentnie coś ukrywa. Złapałem ją nie za mocno za nadgarstki i spojrzałem jej stanowczo w oczy.

- Słuchaj, albo mi powiesz, co wiesz, albo postaramy się, żebyś te śliczne szmatki zamieniła na więzienne wdzianko, zapewne będzie Ci do twarzy w pomarańczowym, prawda? - wyszczerzyłem się cwanie, co zdawało się dodatkowo skrępować An.
- Znam go. - szepnęła wskazując Cartera. - Zawsze, jak tu jest, zagląda właśnie do mnie.
- Przychodzi się zabawiać? - parsknąłem sam do siebie.
- Głównie dla interesu. - przełknęła głośno ślinę, pokazując na ilustrację grzechotnika. - Spotyka się tu z takim młodym typem.. Przystojnym, o ciemniej cerze i czarnych włosach. Jest ich chyba jakąś szychą. - ponownie skierowała palec na węża.
- Nazwisko. - mruknąłem, wyobrażając sobie mimochodem Zayna, który spotyka się z moim szefem, żeby ustalić listę potencjalnych ofiar.
- Nie znam. Idź już stąd. - poganiała mną. - I nie wiesz tego ode mnie. - wyrzuciła mnie za drzwi, gdzie od razu wpadłem w ręce dwóch ochroniarzy. Musiała ich wezwać, kiedy chwilowo straciłem czujność.

Ku mojemu szczęściu bez większego wysiłku wydostałem się z łap napakowanych łysoli, po czym popędziłem szukać Nialla. Jak się okazało, nietrudno było go znaleźć, gdyż wdał się w strzelaninę na piętrze. Wykorzystaliśmy pisk oraz popłoch uciekających ze swych kwater panien do towarzystwa i wymknęliśmy się do piwnicy, która niestety okazała się być dla nas pułapką. Razem z Horanem skryliśmy się za starym vanem, stojącym pomiędzy drewnianymi skrzyniami, odpierając ataki coraz częściej wystrzeliwanych pocisków. Kiedy zdawało się, że wpadliśmy niczym śliwki w kompot i gorączkowo szukałem wyjścia z sytuacji, do pomieszczenia, z nieznanego kierunku, wpadły trzy granaty dymne, redukując pole widzenia praktycznie do zera, a dwie postaci w czarnych strojach wyprowadziły nas na zewnątrz tajnym przejściem.

Z początku myślałem, że to posiłki przyszły nam z odsieczą, lecz szybko zorientowałem się, iż coś jest nie tak, gdy przyjrzałem się naszym wybawcom. Obydwoje mieli na sobie czarne kaski z przyciemnianą szybką, by nie można było rozpoznać twarzy. Po skąpym stroju, sprowadzającym się do skórzanego gorsetu i lateksowych spodni, można było odgadnąć, że jednym członkiem tego duetu jest niezwykle zgrabna kobieta, drugim zaś szczupły i stosunkowo niższy mężczyzna. Zamurowało mnie, gdy nieznajomy zdjął swój kask a mnie ukazała się dobrze mi znana twarz Zayna. Natychmiastowo rzuciła mi się w oczy wystająca odrobinę zza kołnierza jego kombinezonu głowa grzechotnika.

Był jednym z nich. Ale jednak pomógł. Dlaczego?

Nim zdążyłem cokolwiek zapytać, wciągnął swoją towarzyszkę na motor i zwrócił się bezpośrednio w moim kierunku.

- Mówiłem, że nie o mój kark masz się martwić. - zawołał, po czym ruszył z piskiem opon.

Zanim odjechali, zdążyłem się przyjrzeć sylwetce tajemniczej dziewczyny, a mianowicie tatuażowi na jej prawej łopatce. Oczywiście grzechotnik. Wydawał mi się znajomy nie tylko dlatego, iż jego symbol miał związek ze sprawą.

Oznaczał coś znacznie więcej.

- Harry, z reguły ludzie na pierwszych randkach chodzą na długie spacery, oglądają romantyczne komedie a nie grają w rozbieranego pokera.. - zaśmiała się zawstydzona Madi, gdy siedziała już w samej bluzce i seksownych majteczkach.
- Chodzi o to, by się bliżej poznać skarbie. - wyszczerzyłem się pozostając już w spodniach.
- Mówiąc to masz na myśli odkrywanie siebie także cielesne? - zaczerwieniła się, zrzucając z siebie po kolejnej przegranej bluzeczkę i zakrywając dłońmi swe nagie piersi.
- No i proszę, odkryłaś swoją pierwszą tajemnicę. - zaśmiałem się przejeżdżając dłonią po jej łopatce. - Dlaczego taki?
- Nie spodziewałeś się tego po mnie, prawda? - zachichotała uroczo, spoglądając mi w oczy. Długa historia, kiedyś Ci opowiem.

Uśmiechnąłem się do niej ciepło i musnąłem czule ustami tatuaż Madeline, po czym wpatrywałem się uważnie w jego kontury. Prezentował się wyjątkowo na ciele tak drobniutkiej i wydawało się delikatnej kobiety. Gad o groźnym spojrzeniu.

Grzechotnik.