czwartek, 20 marca 2014

#5

10 komentarzy:


- Miło, że nas odwiedziła. - rzekła z uśmiechem, zerkając co chwilę na raczkującą po dywanie April.
- Madi... Wpadła, bo jak zwykle potrzebowała pomocy starszego brata. - odparłem rozbawiony, stojąc w progu drzwi i obserwując, jak siostra macha mi, wsiadając do mojego samochodu.
- Jesteś złośliwy. - stwierdziła roześmiana Madeline, wtulając się w mój bok.
- Tylko szczery. - wyszczerzyłem się i już chciałem skraść jej pocałunek, gdy ogromny huk wzdrygnął podłożem.

Odwróciłem się od ukochanej i ujrzałem wijące się kłęby dymu oraz jaskrawe płomienie trawiące resztki pojazdu, w którym była moja siostrzyczka.

- Jen! - wrzasnąłem panicznie, wiedząc, że tak naprawdę nic więcej nie mogę już zrobić.


Promienie słońca, wpadające przez odsłonięte okno, drażniły swą jasnością me oczy, które odruchowo przymrużyłem, automatycznie się budząc. Siadłem powoli na łóżku i od razu chwyciłem się za głowę, czując pulsujące mrowienie w okolicy skroni. Kiedy nieco doszedłem do siebie, wstałem i ruszyłem na korytarz. W połowie schodów dobiegła mnie rozmowa April z przyjacielem.

- Wujku, tata ciągle śpi... - szepnęła smutno.
- Bo jest zmęczony aniołku. - starał się ją uspokoić. - Jak odpocznie, to do nas zejdzie.
- Ale nic mu nie będzie? - szeptała cicho. 

Postanowiłem tkwić w ukryciu, by poobserwować małą, która rozczulała mnie coraz bardziej.

- Nie martw się. - rzekł ciepło Lou. - Tata jest silny i byle co go nie złamie.

Uśmiechnąłem się, dostrzegając ulgę w bursztynowych oczkach i skierowałem wzrok na wejście, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.

- Biegnę! - pisnęła radośnie April i chciała już ruszyć, kiedy zatrzymał ją Louis.
- Księżniczko, nie pamiętasz, co obiecałaś tacie? - zmarszczył brwi. - Ja otworzę. - skwitował, naciskając klamkę.

Po chwili w korytarzu pojawił się zaspany Horan ze stertą teczek w dłoni. Niezauważony przez nikogo, przystanąłem w progu schodów i przyglądałem się, jak blondyn zagaduje kruszynkę.

- Kim jesteś? - spytała zainteresowana dziewczynka.
- Twoim wujkiem. - odparł z uśmiechem.
- Nieprawda. - pokręciła główką. - Moim wujkiem jest Lou. - wskazała palcem na bruneta.
- Ja też nim jestem. - odpowiedział rozbawiony. - Czy tata mówił ci kiedyś o siostrze, którą miał?
- Ciocia Jen. Tak mówił. Ale ona jest wśród aniołków, tak jak mama. - westchnęła cicho.
- Widzisz, ja kochałem Twoją ciocię i miałem wziąć z nią ślub. To chyba znaczy, że jednak jestem twoim wujkiem.
- Niby tak... - wzruszyła ramionami. - Co tu robisz?
- Widzisz, tak się składa, że pracuję z tatą i muszę mu coś przekazać.
- To przez ciebie tata nie pojechał wczoraj do zoo? - burknęła pod nosem.
- Na to wygląda. - odrzekł pobłażliwie.
- Już Cię nie lubię. - mruknęła obrażona, na co Horan popatrzył na nią zmieszany a ja i Lou zanieśliśmy się gromkim śmiechem. - Tatusiu! - pisnęła radośnie, gdy mnie wreszcie dostrzegła.
- Witaj księżniczko. - uśmiechnąłem się kiedy mała wylądowała w moich ramionach.

Po zapewnieniu dziewczynki, iż nic mi nie dolega, odesłałem ją z Louisem na górę i udałem się z Horanem do salonu.

- Możesz mi powiedzieć, dlaczego przepadłeś jak kamień w wodę w tym cholernym garażu? - burknąłem pod nosem, patrząc na przyjaciela.
- Oj nie wściekaj się. - jęknął. - Ja też popadłem w małe tarapaty.
- Jakoś tego nie widać, w przeciwieństwie do mnie. - mruknąłem złośliwie.
- Goniłem tego gościa. Inny mnie zaatakował i wdałem się z nim w szarpaninę. Potem pamiętam, jak doczołgałem się do auta... A później film mi się urywa. - westchnął i podciągnął koszulę, wskazując zabandażowany brzuch. - Oberwałem nożem. - skwitował.
- Dobrze, że tylko tak się to skończyło. - odparłem zmieszany. - Ale wychodzi na to, że w dalszym ciągu nic nie mamy. - bąknąłem masując swe skronie.
- Dlatego tu jestem. Przywiozłem ci kopie akt. Może ty dostrzeżesz coś więcej niż ja.
- A tobie co zostaje? - uniosłem brew.
- Mi pozostaje skoncentrować się na ostatnich morderstwach i oszacować jakiś rysopis naszego tropiciela.
- Jasne. - mruknąłem niezadowolony, że to mnie przypada większa papierkowa robota.
- A i jeszcze jedno... - rzekł cicho Niall, patrząc na mnie. - Chyba rozpoznałem kolesia, którego goniłem... Nie jestem pewny, ale...
- Oj mów wreszcie. - ponagliłem go zniecierpliwiony.
- Myślę, że to był Zayn...
- Zayn? Wkręcasz mnie. - odparłem zdziwiony.
- Tym razem nie żartuję. - powiedział poważnie. - Sam dobrze znasz jego przeszłość.
- To nie powód, by robić z niego mordercę. odpowiedziałem sucho. - Poza tym on wyjechał zaraz po pogrzebie Madi...
- Albo chce, żebyś tak myślał. W każdym razie uważaj na siebie. I widzimy się w poniedziałek w pracy. - uśmiechnął się delikatnie, po czym wyszedł.

Zrezygnowany odłożyłem papiery na bok i udałem się do pokoju córki, skąd dochodziły radosne piski oraz komiczne warczenie. Wszedłem do środka i wybuchłem śmiechem, widząc obwiązanego zielonymi chustami przyjaciela, który zapewne miał przypominać smoka oraz uwięzioną w twierdzy z poduszek małą księżniczkę, wołającą o pomoc. Rozbawiony chwyciłem kartonowy mieczyk, po kilkuminutowej potyczce powalając "gada" na łopatki.

- Mój bohater! - zawołała wesoło dziewczynka, gdy jednym ruchem zburzyłem jej więzienie i wziąłem małą na ręce.
- To za ratunek należy się chyba jakiś buziak. - wyszczerzyłem się, przytulając córeczkę kiedy ta cmokała mnie w policzek. - Teraz szoruj do łazienki kwiatuszku, szkoda czasu. - poprosiłem April, zabierając się po jej wyjściu za przygotowanie dla niej ubrania.
- Dokąd się wybieracie? - spytał, sprzątając bałagan Lou.
- Na cmentarz, jak co niedzielę. - odparłem krótko, będąc wdzięcznym, że Louis nie ciągnie tematu.

Po przyszykowaniu siebie i April ruszyliśmy w drogę, zatrzymując się jedynie w pobliskiej kwiaciarni.

- Dlaczego zawsze kupujemy tulipany? - mruknęła cicho, gdy podeszliśmy do pomnika.
- Bo mama je uwielbiała. - wyjaśniłem, kładąc bukiet na nagrobku. - Zawsze powtarzała, że to piękne i niedocenione kwiaty.
- Niedocenione? - zerknęła na mnie, wdrapując się na moje kolana.
- Wiesz, zazwyczaj wręcza się ukochanej róże. To tak jakby zwyczaj. Mama lubiła odbiegać od tradycji, dlatego ja kupowałem jej tulipany.

Siedzieliśmy w skupieniu wtuleni w siebie, wpatrując się w malutkie zdjęcie kobiety skrytej pod pomnikiem. Lecz ta wizyta różniła się od poprzednich. Czułem, że nie jesteśmy tu sami. I nie miałem na myśli innych, krzątających się przy nagrobkach ludzi, ani poczucia duchowego wsparcia Madi. Wiedziałem, iż ktoś nas obserwował.

- Chodź April, wracamy. - rzekłem cicho i prowadząc dziewczynkę za rączkę do samochodu, rozglądałem się dyskretnie.

W drodze powrotnej zatrzymałem się przy cukierni, do której zwykle chodzimy po powrocie z cmentarza. Tym razem postanowiłem nie ryzykować i wziąłem słodkości na wynos, zostawiając córkę zamkniętą w aucie. Wyszedłem bocznym wyjściem i tak jak przypuszczałem, natrafiłem na tajemniczego obserwatora. Po dogonieniu go, przywarłem nieznajomego do ściany, ściągnąłem mu kominiarkę i... momentalnie zamarłem.

- Zayn?! - pytałem zszokowany, patrząc w ciemne oczy chłopaka. - Co ty tu do cholery robisz?? I dlaczego mnie śledzisz??
- Bo takie mam zadanie. - mruknął obojętnie.
- Masz mnie sprzątnąć, tak? - spytałem sucho, zaciskając dłonie na jego kurtce.

Zayn był dalekim kuzynem Madeline. Wychował się w domu dziecka, więc po wkroczeniu w dorosłe życie szybko zboczył na złą ścieżkę. Nielegalne wyścigi, dragi, porachunki na własną rękę... No i hakerstwo. Był geniuszem, jeśli chodzi o komputery. Ze względu na to, jaką miał przeszłość, nie przepadałem za nim ale tolerowałem jego obecność w naszym domu, kiedy Madi pomagała mu wyjść na prostą. Była jedyną osobą w rodzinie, która wyciągnęła do niego pomocną dłoń, toteż Malik traktował ją jak rodzoną siostrę. Nie dziwne zatem, że raz prawie mnie zabił, będąc przekonanym, iż to ja przyczyniłem się do śmierci Madeline. Po tym incydencie widziałem go tylko na jej pogrzebie, a potem zniknął na dobre.

- Dla kogo pracujesz? - wycedziłem przez zęby. - To ty mordujesz tych wszystkich ludzi?
- Nie ja. Ale ze względu na te zabójstwa mam cię obserwować. Nic więcej nie powiem, więc mnie łaskawie puść. - burknął, odtrącając me ręce.
- O co ci chodzi? - syczałem, nie dając za wygraną.
- Być może dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Tyle w temacie. - rzekł obojętnie, oddalając się. - Szybko rośnie. - dodał, zatrzymując się i zerkając w moją stronę. - April. I z wyglądu bardziej przypomina ciebie, niż Mad.- szepnął, po czym zniknął za rogiem.

Myślałem jeszcze chwilę o spotkaniu, które dopiero co miało miejsce, nim wróciłem do samochodu i udałem prosto do domu. Zaśmiałem się cicho, gdy April jęczała niezadowolona z powodu braku wujka i ruszyłem do swego gabinetu, gdzie siadłem do przywiezionych przez Horana papierów.

- Tatusiu... - dobiegło mnie ledwo słyszalne westchnięcie stojącej w progu dziewczynki.
- Słucham aniołku. - mruknąłem czule, nie odrywając wzroku od teczki.
- Mogę posiedzieć z Tobą? Będę grzeczna, obiecuję... - prosiła cichutko, zaciskając rączki na trzymanym bloku i piórniku z kredkami.
- Chodź kochanie. - uśmiechnąłem się i posadziłem małą na swych kolanach.

Podczas, gdy April zajęta była rysowaniem, ja łamałem głowę, próbując cokolwiek odkryć. Wtedy mój wzrok padł na rysunek kruszynki.

- Co to jest? - spytałem, zabierając jej kartkę.
- Wąż. - odparła skupiona. - Oddawaj, nie skończyłam.
- Dlaczego rysujesz akurat takiego węża? - uniosłem brew i zaśmiałem się, widząc jej zniecierpliwienie.
- Nie wiem. - wzruszyła ramionkami. - Ale on jest na każdym zdjęciu.

Dopiero dotarło do mnie, że mała miała rację. Na każdej fotografii z miejsca zbrodni był wijący się grzechotnik. Widniał na podpalonej chuście, leżącej między śmieciami. Albo na śladzie w piasku po odciśniętym bucie. Czy jako breloczek, który ostatnio znalazłem.

- Moja mała mądra dziewczynka. - ucałowałem ją w skroń. - Mogę go zatrzymać? - wskazałem na rysunek.

Uśmiechnąłem się, gdy April wyraziła swą zgodę i odesłałem ją do Lou, kiedy usłyszałem jego głos na dole. Sam wyciągnąłem telefon oraz zadzwoniłem do Nialla.

- Znalazłem coś. - rzekłem szybko. słysząc głos blondyna w słuchawce.
- Ja też coś mam. Zaraz podjadę. - odparł krótko i się rozłączył. Po chwili prowadziłem go już do swego gabinetu.
- Spójrz. - powiedziałem cicho, wręczając mu rysunek April.
- Ściągnąłeś mnie, by chwalić się zdolnościami artystycznymi córki? - zerknął na mnie rozbawiony.
- Nie kretynie. - wywróciłem oczami. - Może to ci pomoże. - mruknąłem podrzucając mu breloczek. - Jest na każdym zdjęciu. - wyjaśniłem, widząc jego zmieszanie. - W innej formie, ale to wciąż ten sam wąż. - wskazałem fotografie.
- To jakiś symbol? - spytał, analizując każde moje słowo.
- Grzechotnik. To organizacja, której znakiem jest właśnie to. - pokazałem palcem na narysowanego przez April gada. - Szukałem w naszym systemie, ale nie znalazłem praktycznie nic na ich temat. Jednak możliwe, że to oni zlecają morderstwa naszych ludzi.
- A pro po morderstw... Mam ułożoną chronologicznie listę ofiar. Powinna cię zainteresować. - rzekł poważnie, wręczając mi kartkę papieru.
- Kojarzę te nazwiska.. - mruknąłem pod nosem, analizując rozpiskę, litera po literze.
- Bo pracowałeś z nimi. - skwitował. - Wszyscy rozpracowywaliście dwa lata temu aferę z przemytem broni i narkotyków, które potem zaczęły znikać z naszego magazynu z dowodami. Wszyscy giną w takiej kolejności, w jakiej byli przyłączani do śledztwa.
- To oznacza, że kolejną ofiarą będzie Suse,specjalistka od broni chemicznej.. - westchnąłem, masując dłonią pulsującą skroń.
- A kolejny na liście jesteś Ty... - szepnął niepewnie i wstając, poklepał mnie po ramieniu.

Kiedy wychodziliśmy z gabinetu, natrafiliśmy akurat na kręcącego się po korytarzu Lou. Brunet, widząc zaintrygowanie w mych oczach, wyjaśnił, że szedł tylko po szklankę wody. Ale jakoś nie bardzo mu wierzyłem. Nie głowiąc się nad tym dłużej, odprowadziłem Horana do wyjścia i miałem udać się do pokoju April, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Sądziłem, iż blondyn czegoś zapomniał, toteż zdziwiłem się nieco, znajdując jedynie aktówkę na wycieraczce.

Jednak to nie była zwykła teczka. Miała ciemnobłękitny kolor...

Papiery, które usiłował ukryć przede mną Carter.

Teraz były w moich rękach.

sobota, 8 marca 2014

#4

10 komentarzy:
- Ktoś jest w domu... - szepnęła zlękniona, kołysząc w ramionach łkające maleństwo.
- Zostań tu z April. - mruknąłem cicho i wyciągnąłem z komody pistolet.
- Harry... - zerkała na mnie przez łzy.
- Zaraz wrócę. - ucałowałem czoło Madeline i zszedłem na dół.

Kilka strzałów. Ucieczka przez wyważone drzwi... Osunąłem się po ścianie i dostrzegłem przerażoną Madeline z April na rękach.

- Harry!...

Potem już tylko cisza i ciemność.


- Tata! - dobiegło mnie radosne piśnięcie, gdy zakryłem twarz poduszką. - Tatusiu! Taatooo... - jęczała niecierpliwie, skacząc po łóżku.
- Już dobrze April, już wstaję... - westchnąłem leniwie, zerkając na małą. Wyszczerzyła się wesoło i od razu wtuliła we mnie.
- Dzień dobry cukiereczku. - szepnąłem czule, całując ją w główkę.
- Pamiętasz, co mi obiecałeś? - popatrzyła w moje oczy.
- Tak. - uśmiechnąłem się. - Cały dzień tylko dla mojej księżniczki.
- Tylko dla mnie? - przyjrzała mi się uważnie, na co ja parsknąłem śmiechem.
- No nie liczę porannej toalety, czy zrobienia śniadania. - odrzekłem i zaśmiałem się, widząc jej naburmuszoną minkę.

Nasze żarty przerwał uporczywie dzwoniący dzwonek do drzwi.

- Ja otworzę! - zawołała April, która zeskakując ze mnie popędziła wprost na dół.
- Nie! Czekaj! - zerwałem się na równe nogi i popędziłem za małą. Kiedy byłem już w połowie schodów, usłyszałem jej entuzjastyczny krzyk.

- Wujek! Wujek przyjechał!
- Cześć piękna! - dosłyszałem ciepły odzew i po chwili dostrzegłem dawno niewidzianego przyjaciela. - Aleś urosła! - śmiał się, trzymając na rękach dającą mu całusy April.
- Louis... - mruknąłem, uśmiechając się delikatnie i przywitałem się, gdy ten odstawił wreszcie dziewczynkę na ziemię. - A co do ciebie moja panno... - rzekłem poważnie, patrząc w oczy córki. - April, ile razy mam powtarzać, byś nie otwierała nikomu sama drzwi?
- Ale tatusiu... -  westchnęła, robiąc niewinną minkę.
- Nie kochanie, ten dziubek nic ci nie da. - sprostowałem. - Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.
- Obiecuję...
- Na pewno? - uniosłem brew, krzyżując ręce na swym torsie.
- Tak. - wywróciła słodko oczami, po czym podbiegła się przytulić.

Przykucnąłem, skradłem kruszynce buziaka i dając jej delikatnego klapsa, rzekłem ze śmiechem.

- Szoruj do łazienki księżniczko.

April zachichotała radośnie, znikając po chwili na górze, a ja mogłem swą uwagę poświęcić niezapowiedzianemu gościowi.

- Ojcostwo cię zmieniło. - zaśmiał się. - Spoważniałeś.
- Taaa... Ciebie też dobrze widzieć. Zjesz z nami śniadanie? - spytałem, szykując posiłek i dostając potwierdzenie, przygotowałem dodatkową porcję. - Co cię tu sprowadza? - spytałem, nie odrywając wzroku od patelni.
- Cóż... - westchnął, chwilę się zamyślając.
- Stary.. Sam siedzę w tej branży, wiem, czym jet poufna informacja. - zaśmiałem się.
- Od dłuższego czasu pracuję nad pewną sprawą i nowe poszlaki zaprowadziły mnie na stare śmieci. - wyjaśnił wreszcie.
- Powiesz konkretniej, o co chodzi? - uniosłem brew.
- Może z czasem... - wzruszył ramionami i zabrał się za pałaszowanie swojego talerza.

Kiedy dołączyła April, urwaliśmy temat i skoncentrowaliśmy się na wspólnym posiłku. Siedziałem i wpatrywałem się z uśmiechem, jak dziewczynka opowiadała mu ciekawe anegdoty ze swojego życia, podczas gdy Lou szczerząc się, słuchał jej uważnie, bawiąc się złotymi kosmykami małej.

Lou i ja znamy się praktycznie od czasów liceum. Od dnia, w którym go poznałem, trzymaliśmy się razem. Zdawaliśmy nawet do tej samej szkoły i jakiś czas pracowaliśmy w duecie w A+. Nasze drogi rozeszły się, gdy ja przeszedłem na bierną służbę a on przeniósł się do CSI do Los Angeles. Zawsze pamiętałem go jako głupkowatego wesołka z gołębim sercem, jeśli chodzi o podejście do dzieci. Mimo, że zmężniał i nabrał nieco powagi, tak naprawdę nie zmienił się wcale. Nic dziwnego zatem, iż to właśnie on został ojcem chrzestnym mojej córki.

- Na długo przyjechałeś? - spytała, ożywiona barwnymi opowieściami wujka April.
- Wszystko zależy od tego, czy tata pozwoli mi zostać. - puścił małej oczko, rechocząc.
- Tatusiu... - mruknęła April, zerkając na mnie swymi maślanymi oczkami.
- Nie wyręczaj się moim dzieckiem Tomlinson. - zażartowałem. - Ale zgoda, nie widzę problemu. - odparłem i uśmiechnąłem się, gdy kochane drobne rączki oplotły moją szyję.
- To jakie plany na dziś? - spytał rozweselony brunet.
- Tata zabiera mnie do zoo. - odparła dumnie dziewczynka. - Pojedziesz z nami?
- No jasne. - wyszczerzył się Lou. - Ktoś musi chronić księżniczkę, gdyby jakiś lew zechciał ją porwać. - zaśmiał się i zaczął udawać ryczącego drapieżnika, goniąc rozbawioną April wokół stołu.

Chciałem przyłączyć się do wygłupów, lecz odezwał się znienawidzony przeze mnie pager.

" Za pół godziny. Kafejka "Big Ben". Nowa sprawa."

- Szlak... - zakląłem pod nosem i odłożyłem urządzenie. Ta cholerna robota nie uznaje czegoś takiego jak weekend, czy czas z rodziną. I już czułem ukłucie w sercu na myśl, że znów rozczaruję swoją córeczkę.

- Obiecałeś... - rzekła płaczliwie, kiedy kucałem przy niej i cierpliwie tłumaczyłem, iż musimy przełożyć wycieczkę.
- Wiem kwiatuszku. - westchnąłem ciężko, gładząc policzek April. - I dotrzymam obietnicy, tylko...
- Kłamiesz! - krzyknęła i rzuciła we mnie trzymanym przez siebie misiem. - Ciągle kłamiesz! - załkała i zapłakana popędziła do swojego pokoju. Ja jedyne, co mogłem, to rozłożyć ręce i powstrzymać gorzkie łzy.
- Nie przejmuj się. - poklepał mnie po ramieniu Lou. - Zabiorę ją do tego zoo. A ty wróć w jednym kawałku. - posłał mi przyjacielski uśmiech, który mimowolnie odwzajemniłem.
- Dzięki.. - mruknąłem i po ogarnięciu się, ruszyłem na spotkanie.

Po pół godzinie drogi byłem już pod "Big Benem" i rozglądałem się za swoim potencjalnym rozmówcą. Kiedy zacząłem się niecierpliwić, dostrzegłem znajome czarne Audi A8.

- Mam nadzieję,  że to naprawdę pilne, inaczej zatłukę Cię, że mnie tu ściągnąłeś. - burknąłem, wsiadając do samochodu.
- Nie spinaj się tak. - rzekł rozweselony Horan. - Też wolałbym mieć wolne, ale dostaliśmy zlecenie.
- Mów. - odparłem szybko, zaglądając w podane mi przez niego akta.
- Więc w skrócie. Mamy przeprowadzić śledztwo w sprawie śmierci naszych ludzi.
-  Śmierci? O co w tym chodzi? - spytałem zdezorientowany, przeglądając raporty sekcji zwłok i wykonane podczas nich zdjęcia.
- Ktoś likwiduje naszych agentów. - sprostował. - Stary wcześniej milczał i krył to, bo myślał, że sam sobie poradzi. Ale we wszystko zaczęła się mieszać policja. Naszym zadaniem jest odkryć, kto za tym stoi, jaki ma cel i zlikwidować ewentualne zagrożenie.
- Co łączy ofiary, poza tym, że pracowały u nas? - westchnąłem i starałem się wyłapać jak najwięcej istotnych szczegółów.
- Poza tym, że byli naszymi pracownikami to niewiele... - mruknął. - Spójrz w papiery. - wskazał na teczkę. - Wiemy tyle, że ich morderstwa wyglądają podobnie.. Upozorowane na nieszczęśliwy wypadek lub samobójstwo. I po oględzinach ciał widać, że nie mamy do czynienia z żółtodziobem. - ciągnął wywód, odpalając silnik.
- Od czego chcesz zacząć? - burknąłem pod nosem, ocierając dłońmi skronie.
- Obejrzeć miejsce zabójstwa ostatniej ofiary. - wyciągnął na wierz akt zgonu młodej dziewczyny, która była świeżo upieczonym rekrutem. - Alice Johnson. Znaleziona w starym, podziemnym garażu. Wygląda, że została śmiertelnie skatowana. Policja zdążyła na razie zabrać ciało i kilka mniej istotnych dla nas dowodów.
- Więc ruszaj. - odparłem cicho i zanurzyłem nos w dokumentach. Byłem nimi tak pochłonięty, że nawet nie zorientowałem się, jak dotarliśmy na miejsce.
- Alice znaleźli na trzecim poziomie. - szepnął blondyn, gdy byliśmy w środku a ja jednym gestem wyraziłem przyjęcie informacji i w ciszy udaliśmy się na wspomniane stanowisko.

W zasadzie nie odkryliśmy niczego interesującego, poza błyszczącym breloczkiem, który od razu rzucił mi się w oczy. Był on w kształcie wijącego się węża i miał na sobie plamki krwi. I to nie ze względu na czerwone kropki przykuł moją uwagę. Przysiągłbym, że tego gada widziałem już wcześniej. Ale nie mogłem skojarzyć, gdzie. Nasze poszukiwanie poszlak przerwał jakiś cień, znikający za wschodnim wyjściem.

- Biorę go. - mruknął Horan i ruszył za nim.

Chciałem mu pomóc, lecz dostrzegłem kolejnego osobnika, uciekającego między kolumnami w przeciwnym kierunku. Bez namysłu udałem się za nim w pościg. Po przedostaniu się z powrotem na zerowy poziom, intruz stracił mi się z pola widzenia w jakimś magazynie. Rozglądałem się za nim pomiędzy wieżami drewnianych skrzyń, po czym usłyszałem huk i poczułem swędzące pieczenie w okolicy skroni, tracąc przy tym równowagę, którą w ostatniej chwili udało mi się odzyskać. Zdążyłem dostrzec na podłodze odłamki szklanej butelki, która rozcięła mój łuk brwiowy zalewając tym samym lewą stronę twarzy purpurową cieczą. Zorientowałem się, że poza mną i moim ściganym w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze co najmniej pięć osób. Wiedziałem, że w tym stanie nie dam im rady. Nie mając innego wyjścia, wycofałem się i będąc znowu na zewnątrz udałem się na główną drogę, po czym złapałem taksówkę. Byłem ogłuszony i słaby. I nie wiedziałem, co z Niallem. Nawet nie zauważyłem, że na dworze się ściemniło.

~April zapewne już śpi..~

Westchnąłem sam do siebie, dziękując Bogu, kiedy wreszcie dotarłem do domu. Przystanąłem w korytarzu i przysłuchiwałem się toczonej w salonie rozmowie.

- On mnie zapomina... Tak jak mama zapomniała.. - dobiegło mnie smutne westchnięcie małej.

Nie powiem. Zabolało. Cholernie. April jest dla mnie wszystkim i nie mogłem darować sobie, że przysparzam cierpienie własnemu dziecku.

- To nie tak cukiereczku. - odparł ciepłym głosem Lou. - Mama cię nie zapomniała.  Patrzy teraz na ciebie z góry i czuwa nad tobą. A tata... Pracuje tak ciężko, bo chce byś miała wszystko, czego ci trzeba. On bardzo cię kocha, April.
- Ja jego też.. - mruknęła dziewczynka.
- Więc daj mu jeszcze jedną szansę, dobrze? - poprosił łagodnie.
- Zgoda...
- Grzeczna dziewczynka. - zaśmiał się cicho, po czym wyszedł do przedpokoju, wpadając wprost na mnie. - Cholera.. - stęknął i przytrzymał mnie, gdy mdlałem.

Zaciągnął mnie ukradkiem do kuchni, podał szklankę szkockiej na uśpienie bólu i wypytując się o przebieg zdarzeń, wziął się za zszywanie rozcięć. Oczywiście ciekawość April po raz kolejny wzięła nad nią górę, gdy słysząc szmery, po chwili dołączyła do nas.

- Tatusiu! - zapłakana i wystraszona rzuciła mi się w objęcia.
- Ciii.. Już dobrze słoneczko... Nic mi nie jest... - próbowałem ją uspokoić, klnąc w duchu, że mnie takim widzi.


- Nie chcę cię więcej takim widzieć...- łkała roztrzęsiona, opatrując moje rany i wyciągając drobinki szkła z mojego ciała.
- Madeline... - szeptałem. - Kochanie.. Już dobrze..
- Dobrze?? To ci wygląda na dobrze?? - wybuchła, po czym z płaczem rzuciła mi się na szyję. - Te strzały.. Myślałam...
- Skarbie...
- Ja po prostu nie mogę cię stracić... My nie możemy cię stracić... - szepnęła płaczliwie, zerkając na spokojnie śpiącą w kołysce April.
- I nie stracicie...