niedziela, 25 stycznia 2015

#7

5 komentarzy:

Minęło kilka dni od śmierci Suse, a mnie dalej wstrząsał fakt, że nie ma jej już z nami. Na pogrzeb nie poszedłem, mimo, iż byli wszyscy z naszego biura. Nawet Carter. Nie mogłem. Po prostu nie umiałem. Bo patrząc na chowaną w ziemi trumnę zapewne nie widział bym na niej imienia "Susanne" tylko "Madeline"...

Susi, wybacz, że nie pożegnałem Cię tak, jak powinienem.
Wybacz, że nie dałem rady Cię ochronić..

Dręczyło mnie sumienie, więc po ceremonii udałem się do jej rodzinnego domu. Z ciężkim sercem przywitałem jej rodziców i znów wziąłem Jamiego w objęcia. Spędziłem z malcem i jego dziadkami dobre kilka godzin, zabawiając ciągle brzdąca. Czułem się za niego odpowiedzialny, Tym bardziej, że po śmierci Suse, jej mąż postanowił zostać za granicą, kompletnie nie przejmując się synem. Miałem poczucie odpowiedzialności opieki nad tym dzieckiem i zastąpienie mu chociaż ojca.

Gdy opuściłem dom Suse, udałem się wprost do agencji. Byłem coraz bardziej zdeterminowany, by wyjaśnić całą sprawę, toteż siedziałem uparcie przy biurku szukając czegokolwiek, co przybliżyłoby mnie do rozwikłania zagadki. Czas, który tam spędziłem,  mógłbym przeliczyć na ilość filiżanek wypitej przeze mnie kawy. Oczywiście na temat "grzechotnika" nie znalazłem zupełnie nic. Już zrezygnowany miałem zbierać się do domu, kiedy niespodziewanie dojrzałem blond czuprynę spoglądającą mi przez ramię.

- Wiedziałem, że Cię tu znajdę. - mruknął uśmiechając się delikatnie. - Hazz, nawet nie próbuj się zadręczać jej śmiercią... Zrobiliśmy, co mogliśmy...
- Musimy ich w końcu dorwać - burknąłem wskazując dobrze nam już znany symbol węża. - Nim kolejna osoba straci życie.

Na me słowa Horan widocznie się zakłopotał. Dopiero po chwili do mnie dotarło, dlaczego. W końcu to ja byłem kolejny na liście do likwidacji.

Odchrząknąłem znacząco, żeby oderwać Nialla od zawiłych myśli, a gdy to nie pomogło, szturchnąłem nim lekko.

- A szukałeś mnie bo? ... - uniosłem brew wyczekując odpowiedzi.
- Znam miejsce, gdzie wszyscy wiedzą wszystko. - wyjaśnił pokazując mi ulotkę z adresem do "Czerwonego Smoka". - Dla jasności, byłem tam zawsze w celach służbowych. - dodał szybko widząc moje zdumienie przemieszane z rozbawieniem.

"Czerwony Smok" był, mówiąc wprost, domem publicznym gnieżdżącym się na obrzeżach miasta. Z zewnątrz wyglądał niepozornie na elegancki lokal, natomiast wewnątrz skrywał niesmaczne historie zabawiających się tam zapasionych krawaciarzy i młodziutkich, czasem wręcz jeszcze dziecinnych dziewcząt.

- Jesteś pewien, że odkryjemy tam cokolwiek? - obserwowałem przyjaciela uważnie. - Nie jestem typem, który lubuje się w takich rozrywkach.
- Po prostu zaufaj mi i chodź. - pogonił mnie przeczesując palcami swe złote włosy.

Dochodziła jakoś ósma wieczorem jak dotarliśmy na miejsce. Nim udaliśmy się do środka, ustaliliśmy, iż każdy z nas wybiera sobie jedną towarzyszkę, z którą zajmuje osobny pokój, po czym ustala potencjalne informacje na interesujące nas tematy. To, co uzgodniliśmy, tak też uczyniliśmy. Mi trafiła się Anabell, młodziutka dziewczyna, wyjątkowej urody. Jej kruczoczarne włosy, blada cera, wściekle niebieskie oczy oraz mocno czerwona szminka zapewne na niejednego działały niczym afrodyzjak. Sam byłem osłupiony jej powabnością.

Po wpłaceniu za tak zwaną "usługę" zaliczki (w razie, gdybym się rozmyślił), udałem się za Anabell do pomieszczenia, w którym zwykle przyjmowała swych "gości". Znaleźliśmy się w klimatycznym pokoiku na końcu korytarza. Nie brakowało tam świec, czy rozsypanych płatków róż, a okna były zasłonięte kiczowatymi, ciężkimi zasłonami, pamiętającymi pewnie poprzednie stulecie. Taki sam styl reprezentowało ogromne łoże, otulone różowym baldachimem oraz obłożone stertą aksamitnych poduszek o różnej wielkości.

Anabell nie marnowała czasu i przeszła do konkretów, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi. Momentalnie popchnęła mnie na wspomniane wcześniej łóżko, sprytnym ruchem rozsunęła moją koszulę, zrywając z niej wszystkie guziki oraz wpijając się w me usta z niebywałą agresją, jednocześnie pozbywając się swej obcisłej bluzki i kładąc moje dłonie na jej jędrnym, obfitym biuście.

Nie muszę chyba mówić, jak na to zareagowałem. Jestem tylko facetem. Zatraciłem się kompletnie w tym pocałunku, pieszcząc jej piersi i drażniąc palcami ich brodawki. Na szczęście w porę się opamiętałem, przypominając sobie o Madi oraz celu mojej wizyty.

- Kochaniutka, nie tak szybko... -wymamrotałem grając nieco speszonego. - Zwolnij trochę... - powstrzymałem drobniutkie dłonie przed zdjęciem ze mnie spodni.

Dziewczyna uśmiechnęła się pocieszająco dając mi do zrozumienia, iż miała już do czynienia z takimi klientami i usiadła obok mnie.

- Chcesz najpierw pogadać? - zapytała spokojnie, odpalając papierosa.
- Owszem. - podniosłem się do pozycji siedzącej, zerkając na nią. - Mówi Ci coś to zdjęcie? - pokazałem logo wijącego się gada. - I znasz tego kolesia? - dołożyłem zdjęcie Cartera.

Wiem, że kierowały mną osobiste powódki bardziej, niż dobro śledztwa, ale odkąd odkryłem, iż ma on coś wspólnego ze śmiercią mojej żony, co raz bardziej podejrzewałem go o brudne interesy.

Anabell dobry kwadrans wpatrywała się niczym otępiała w przedstawione przeze mnie fotografie, nim wreszcie podniosła wzrok odpowiadając jedynie szeptem:

- Twój czas dobiegł już końca.

Zbyt długo siedzę w tej branży, by nie połapać się, że ślicznotka ewidentnie coś ukrywa. Złapałem ją nie za mocno za nadgarstki i spojrzałem jej stanowczo w oczy.

- Słuchaj, albo mi powiesz, co wiesz, albo postaramy się, żebyś te śliczne szmatki zamieniła na więzienne wdzianko, zapewne będzie Ci do twarzy w pomarańczowym, prawda? - wyszczerzyłem się cwanie, co zdawało się dodatkowo skrępować An.
- Znam go. - szepnęła wskazując Cartera. - Zawsze, jak tu jest, zagląda właśnie do mnie.
- Przychodzi się zabawiać? - parsknąłem sam do siebie.
- Głównie dla interesu. - przełknęła głośno ślinę, pokazując na ilustrację grzechotnika. - Spotyka się tu z takim młodym typem.. Przystojnym, o ciemniej cerze i czarnych włosach. Jest ich chyba jakąś szychą. - ponownie skierowała palec na węża.
- Nazwisko. - mruknąłem, wyobrażając sobie mimochodem Zayna, który spotyka się z moim szefem, żeby ustalić listę potencjalnych ofiar.
- Nie znam. Idź już stąd. - poganiała mną. - I nie wiesz tego ode mnie. - wyrzuciła mnie za drzwi, gdzie od razu wpadłem w ręce dwóch ochroniarzy. Musiała ich wezwać, kiedy chwilowo straciłem czujność.

Ku mojemu szczęściu bez większego wysiłku wydostałem się z łap napakowanych łysoli, po czym popędziłem szukać Nialla. Jak się okazało, nietrudno było go znaleźć, gdyż wdał się w strzelaninę na piętrze. Wykorzystaliśmy pisk oraz popłoch uciekających ze swych kwater panien do towarzystwa i wymknęliśmy się do piwnicy, która niestety okazała się być dla nas pułapką. Razem z Horanem skryliśmy się za starym vanem, stojącym pomiędzy drewnianymi skrzyniami, odpierając ataki coraz częściej wystrzeliwanych pocisków. Kiedy zdawało się, że wpadliśmy niczym śliwki w kompot i gorączkowo szukałem wyjścia z sytuacji, do pomieszczenia, z nieznanego kierunku, wpadły trzy granaty dymne, redukując pole widzenia praktycznie do zera, a dwie postaci w czarnych strojach wyprowadziły nas na zewnątrz tajnym przejściem.

Z początku myślałem, że to posiłki przyszły nam z odsieczą, lecz szybko zorientowałem się, iż coś jest nie tak, gdy przyjrzałem się naszym wybawcom. Obydwoje mieli na sobie czarne kaski z przyciemnianą szybką, by nie można było rozpoznać twarzy. Po skąpym stroju, sprowadzającym się do skórzanego gorsetu i lateksowych spodni, można było odgadnąć, że jednym członkiem tego duetu jest niezwykle zgrabna kobieta, drugim zaś szczupły i stosunkowo niższy mężczyzna. Zamurowało mnie, gdy nieznajomy zdjął swój kask a mnie ukazała się dobrze mi znana twarz Zayna. Natychmiastowo rzuciła mi się w oczy wystająca odrobinę zza kołnierza jego kombinezonu głowa grzechotnika.

Był jednym z nich. Ale jednak pomógł. Dlaczego?

Nim zdążyłem cokolwiek zapytać, wciągnął swoją towarzyszkę na motor i zwrócił się bezpośrednio w moim kierunku.

- Mówiłem, że nie o mój kark masz się martwić. - zawołał, po czym ruszył z piskiem opon.

Zanim odjechali, zdążyłem się przyjrzeć sylwetce tajemniczej dziewczyny, a mianowicie tatuażowi na jej prawej łopatce. Oczywiście grzechotnik. Wydawał mi się znajomy nie tylko dlatego, iż jego symbol miał związek ze sprawą.

Oznaczał coś znacznie więcej.

- Harry, z reguły ludzie na pierwszych randkach chodzą na długie spacery, oglądają romantyczne komedie a nie grają w rozbieranego pokera.. - zaśmiała się zawstydzona Madi, gdy siedziała już w samej bluzce i seksownych majteczkach.
- Chodzi o to, by się bliżej poznać skarbie. - wyszczerzyłem się pozostając już w spodniach.
- Mówiąc to masz na myśli odkrywanie siebie także cielesne? - zaczerwieniła się, zrzucając z siebie po kolejnej przegranej bluzeczkę i zakrywając dłońmi swe nagie piersi.
- No i proszę, odkryłaś swoją pierwszą tajemnicę. - zaśmiałem się przejeżdżając dłonią po jej łopatce. - Dlaczego taki?
- Nie spodziewałeś się tego po mnie, prawda? - zachichotała uroczo, spoglądając mi w oczy. Długa historia, kiedyś Ci opowiem.

Uśmiechnąłem się do niej ciepło i musnąłem czule ustami tatuaż Madeline, po czym wpatrywałem się uważnie w jego kontury. Prezentował się wyjątkowo na ciele tak drobniutkiej i wydawało się delikatnej kobiety. Gad o groźnym spojrzeniu.

Grzechotnik.


wtorek, 15 lipca 2014

#6

9 komentarzy:



Bez chwili zwlekania zabrałem aktówkę i zamykając drzwi, udałem się szybko wprost do sypialni, po drodze zahaczając jedynie o pokój April, by sprawdzić, czy kruszynka zdążyła pogrążyć się we śnie.
Zamknąłem się u siebie, zrzuciłem ubranie i rozłożyłem się wraz z teczką na swym łóżku. Tak, jak wtedy w biurze, czytając każde kolejne zdanie raportów i przesłuchań, intrygowałem się coraz bardziej. Szczególnie comiesięczne sprawozdania ze stanu magazynu. Na każdym kolejnym pojawiała się coraz mniejsza liczba dowodów ze sprawy 26/211, śledztwa sprzed dwóch lat. regularnie ginęło kilka sztuk broni i parę kilo heroiny. Co ciekawsze, wystawienie ostatniego dokumentu pokrywało się z datą odejścia Madeline. I adres...

- Magazyn był w wieżowcu! - wykrzyczałem zszokowany sam do siebie.

Wyglądało na to, że śmierć Madi nie była tylko nieszczęśliwym zbiegiem przypadkowych wydarzeń. Zamach na wieżowiec miał ułatwić pozbycie się niewygodnych poszlak. Kosztem życia niewinnych ludzi... W tym mojej żony. W tym momencie zrozumiałem, czemu stary nie chciał, bym  miał wgląd do papierów.

- Zabiję gnoja! - burczałem wściekły i nie kontrolując się rzuciłem pager'em, roztrzaskując go o ścianę. Musiałem narobić niezłego hałasu, bo w mojej sypialni od razu zjawił się Tomlinson.
- Hazz, co Ty odwalasz? Mała śpi, obudzisz ją. - mruknął, sam będąc na wpół przytomnym.
- Zabiję go. Zatłukę. Rozszarpię. - powtarzałem, jak nakręcony, chodząc w kółko po pokoju.
- Kogo... - ziewnął przeciągle i złapał mnie za ramię.
- Ja... Nieważne. Idź spać. - westchnąłem siadając na łóżku.

Mój szef okazał się parszywym dziadem, który odebrał mi kobietę mojego życia i bezwstydnie spoglądał mi każdego dnia w oczy. Lou znikał na całe dnie, bądź wymykał się w nocy. Zayn, który miał być daleko stąd, nagle wrócił i zjawia się zawsze gdy ma być gorąco. Umysł zaczął mi szwankować, przestałem już ufać praktycznie każdemu.

- Przecież widzę, jak się w Tobie gotuje... - nie odpuszczał, obserwując mnie.
- Lou, błagam, jest środek nocy, odpuść. - jęknąłem i odetchnąłem z ulgą, gdy brunet w końcu wrócił do siebie.

Już wślizgnąłem się pod kołdrę i miałem zamknąć oczy, kiedy do mych uszu dobiegły płaczliwe krzyki April. Bez zastanowienia poderwałem się, po czym popędziłem do pokoju córeczki. Dziewczynka siedziała przerażona na dywaniku, ściskając misia i płacząc żałośnie.

- Ciii.... Kwiatuszku, co się dzieje? - klęknąłem przed małą, biorąc ją w ramiona.
- Zły pan. - wyłkała. - Tam. - wskazała paluszkiem na okno.

Wziąłem malutką na ręce oraz podszedłem do okna, zerkając przez zasłonę Od razu dojrzałem znajomą sylwetkę. Zabrałem April do mojej sypialni i ułożyłem na łóżku.

- Jesteś tu bezpieczna kochanie. - otuliłem małą kołdrą. - Spróbuj zasnąć, tatuś za chwilkę wróci. - ucałowałem ją w czółko i, naciągając na siebie dres, wyszedłem na zewnątrz.
- Zayn! - wrzasnąłem, gdy przybysz chciał się wycofać. Odwrócił się łaskawie do mnie, posyłając jeden z tych swoich cwaniackich uśmieszków. - Co Ty tutaj robisz. - wysyczałem wściekły, zaciskając dłonie na jego ramionach.
- Kontroluję sytuację... - prychnął odwracając wzrok.
- Sytuację!? - zacisnąłem szczękę. - Nie wiem, o co Ci chodzi, ale pokażesz się jeszcze raz albo będziesz pałętał się przy April, a obiecuję, że skręcę Twój kark własnymi rękami.
- Nie moim karkiem powinieneś się martwić. - odepchnął mnie i wsiadł na swój motor. - Narka. - parsknął i tak po prostu odjechał.

Nim wszedłem do domu, całą swoją frustrację wyładowałem na niewinnie stojącej doniczce pelargonii. Kiedy się wreszcie uspokoiłem, wróciłem do córki, wtuliłem się w jej drobne ciałko  i nawet nie wiem, kiedy odpłynąłem. Rano byłem tak niewyspany, że miałem ochotę rozwalić dzwoniący uporczywie budzik. Mimo to, jakoś się ogarnąłem, zostawiłem April z nianią, gdyż Louis znowu gdzieś przepadł, po czym ruszyłem w pośpiechu do pracy. Przed wejściem spotkałem Horana, któremu także o dziwo nie dopisywał humor.

- Suse. - mruknął. - Nie ma jej w biurze.
- Nie przyjechała? - uniosłem brew patrząc na niego.
- Nope.  W sumie nie ma jej kilka dni...
- Kilka dni? Horan i Ty dopiero o tym mówisz? - potarłem dłonią skroń.
- Myślałem, że jest w terenie... Nieważne. - wyciągnął telefon i zadzwonił do kogoś. - Jest w domu. Jedziemy. - odparł szybko, po czym pociągnął mnie do swojego Audi.
- Stary, nie sprawdzić takiej informacji, wiedząc iż  dziewczyna jest celem. - parsknąłem. - Zagranie jak u żółtodzioba.
- Cholera, nie moja wina, że  babka nie raczyła uprzedzić Cartera  o pójściu na macierzyński. - westchnął parkując pod jej domem.

Wysiedliśmy w pośpiechu oraz udaliśmy się do frontowych drzwi, pukając do nich wręcz nachalnie. Wreszcie klamka poruszyła się, a w progu stanęła młodziutka kobieta z niemowlęciem na rękach.

- Harry? - spytała zaskoczona, zerkając na obcego jej blondyna stojącego u mojego boku.
- Witaj Suse. - odparłem ciepło. - To Niall, współpracuje ze mną. - przedstawiłem w pośpiechu Horana. - Wpuścisz nas?
- Tak... Wejdźcie. - zaprosiła nas gestem dłoni do środka. - Rozgośćcie się w salonie, pójdę tylko położyć małego.

Skinęliśmy jedynie głowami i  siedzieliśmy w milczeniu na sofie, czekając na nią. Suse, właściwie Susanne, była niską niebieskooką brunetką o filigranowej budowie. Mimo jej drobniutkiego ciała potrafiła powalić na łopatki nie jednego faceta. Także, pomimo swojego młodego wieku, zdobyła już status uznanego chemika, a jej specjalnością były wszelkiego rodzaju bronie chemiczne. To dlatego jej udział w dawnym śledztwie był tak drogocenny.

- Ładny chłopak. - zagadał Niall, gdy do nas powróciła. - Jak ma na imię?
- Jamie. - rzekła z uśmiechem, siadając naprzeciw nas.
- Horan, nie pora na pogaduszki. - upomniałem go, przenosząc wzrok na dziewczynę. - Gdzie Twój mąż?
- Wyjechał służbowo... - odparła nieco zdziwiona. - Chyba nie wpakował się w żadne kłopoty?
- Nie... Nawet lepiej, że go nie ma. - odetchnąłem. - A teraz posłuchaj, masz dziesięć minut, by spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Ty i Jamie jedziecie z nami.
- Co? O co chodzi? Co ja niby zrobiłam? - zaczęła się denerwować.
- Spokojnie.. nic nie przeskrobałaś. - odrzekłem cierpliwie. - Wyjaśnię Ci po drodze.
- Wyjaśnisz teraz, albo się stąd nie ruszę. - stanęła przede mną, opierając dłonie na swych zgrabnych biodrach.
- Kobieto, ktoś likwiduje naszych ludzi a Ty jesteś następna w kolejce. - wkurzyłem się. - Tu nie jesteśmy w stanie Cię chronić. Musisz z nami jechać.

Ledwo wypowiedziałem ostatnie zdanie, jak rozległa się seria świszczących huków a my z Niallem wylądowaliśmy na podłodze. Gdy hałasy ucichły, podnieśliśmy się powoli, mając w pogotowiu odbezpieczoną broń. Jedna osoba nie powstała.

Suse... Nie zdążyła się schronić. Oberwała z osiem razy. Wykrwawiła się w przeciągu kilku minut. Sprawcy oczywiście zdążyli nawiać, nim blondyn za nimi wybiegł. Jedyne, co po sobie pozostawili, to ślady opon na asfalcie i porzuconą zapalniczkę z symbolem grzechotnika.

- Nie zdążyliśmy... - jęknąłem do przyjaciela, gdy  ten wrócił. - Szlak! - kopnąłem zły w nogę stołu.
- Co z dzieckiem? - spytał, myśląc bardziej trzeźwo ode mnie.

Bez zastanowienia popędziłem do dziecięcego pokoiku i wróciłem z chłopcem.

- Jest cały... -  wychrypiałem patrząc nieświadomemu całego zajścia maluchowi w oczęta.

Nie mieliśmy wyjścia, odwieźliśmy malca do rodziców Suse. Przez całą drogę milczałem i spoglądałem przez łzy na spokojnie śpiącego w moich ramionach Jamiego. Od razu przypomniała mi się April. Kolejna mała, niewinna istotka pozbawiona stanowczo za wcześnie najważniejszej osoby w swym życiu.

Matki.

Początek jesieni. Zazwyczaj kojarzy się pełnią barw prezentującą się na drzewach i wieczorami spędzonymi przy kominku. Wrzesień. Dla mnie to miesiąc w którym umarła nie tylko Madi. Umarło także moje serce.

- Przykro mi, budynek się zawalił całkowicie.. Nikogo nie udało się wyciągnąć żywego... Naprawdę współczuję...

Niby słyszałem, ale jakby to do mnie nie docierało. Nie to na pewno nie o mojej żonie. Madeline żyje. Nie zostawiłaby mnie. Nie opuściła by April.. Żyłem jak w letargu. Ciągle czekałem na jej powrót. Na to, jak po cichutku zdejmie swe szpilki, odłoży torebkę i zwinnie niczym kotka wyląduje w moich objęciach. Trwałem w błędnym utwierdzeniu, że moja ukochana wciąż szuka drogi do domu. Jednak nadszedł dzień, w którym musiałem się wreszcie obudzić.

Jej pogrzeb.

__________________________________________________________

Z góry przepraszam, że przez tyle czasu nie dodawałam nic oraz za to, iż nowy rozdział może nie jest do końca satysfakcjonujący. Miałam ostatnio sporo problemów, z którymi ciężko mi się było zmierzyć. Mimo to, postanowiłam wrócić do pisania i mam nadzieję, że znajdzie się jeszcze ktoś, kogo zainteresują dalsze perypetie Harry'ego.
Jeszcze raz przepraszam, kolejny rozdział postaram się dodać jak najszybciej.
A.

czwartek, 20 marca 2014

#5

10 komentarzy:


- Miło, że nas odwiedziła. - rzekła z uśmiechem, zerkając co chwilę na raczkującą po dywanie April.
- Madi... Wpadła, bo jak zwykle potrzebowała pomocy starszego brata. - odparłem rozbawiony, stojąc w progu drzwi i obserwując, jak siostra macha mi, wsiadając do mojego samochodu.
- Jesteś złośliwy. - stwierdziła roześmiana Madeline, wtulając się w mój bok.
- Tylko szczery. - wyszczerzyłem się i już chciałem skraść jej pocałunek, gdy ogromny huk wzdrygnął podłożem.

Odwróciłem się od ukochanej i ujrzałem wijące się kłęby dymu oraz jaskrawe płomienie trawiące resztki pojazdu, w którym była moja siostrzyczka.

- Jen! - wrzasnąłem panicznie, wiedząc, że tak naprawdę nic więcej nie mogę już zrobić.


Promienie słońca, wpadające przez odsłonięte okno, drażniły swą jasnością me oczy, które odruchowo przymrużyłem, automatycznie się budząc. Siadłem powoli na łóżku i od razu chwyciłem się za głowę, czując pulsujące mrowienie w okolicy skroni. Kiedy nieco doszedłem do siebie, wstałem i ruszyłem na korytarz. W połowie schodów dobiegła mnie rozmowa April z przyjacielem.

- Wujku, tata ciągle śpi... - szepnęła smutno.
- Bo jest zmęczony aniołku. - starał się ją uspokoić. - Jak odpocznie, to do nas zejdzie.
- Ale nic mu nie będzie? - szeptała cicho. 

Postanowiłem tkwić w ukryciu, by poobserwować małą, która rozczulała mnie coraz bardziej.

- Nie martw się. - rzekł ciepło Lou. - Tata jest silny i byle co go nie złamie.

Uśmiechnąłem się, dostrzegając ulgę w bursztynowych oczkach i skierowałem wzrok na wejście, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi.

- Biegnę! - pisnęła radośnie April i chciała już ruszyć, kiedy zatrzymał ją Louis.
- Księżniczko, nie pamiętasz, co obiecałaś tacie? - zmarszczył brwi. - Ja otworzę. - skwitował, naciskając klamkę.

Po chwili w korytarzu pojawił się zaspany Horan ze stertą teczek w dłoni. Niezauważony przez nikogo, przystanąłem w progu schodów i przyglądałem się, jak blondyn zagaduje kruszynkę.

- Kim jesteś? - spytała zainteresowana dziewczynka.
- Twoim wujkiem. - odparł z uśmiechem.
- Nieprawda. - pokręciła główką. - Moim wujkiem jest Lou. - wskazała palcem na bruneta.
- Ja też nim jestem. - odpowiedział rozbawiony. - Czy tata mówił ci kiedyś o siostrze, którą miał?
- Ciocia Jen. Tak mówił. Ale ona jest wśród aniołków, tak jak mama. - westchnęła cicho.
- Widzisz, ja kochałem Twoją ciocię i miałem wziąć z nią ślub. To chyba znaczy, że jednak jestem twoim wujkiem.
- Niby tak... - wzruszyła ramionami. - Co tu robisz?
- Widzisz, tak się składa, że pracuję z tatą i muszę mu coś przekazać.
- To przez ciebie tata nie pojechał wczoraj do zoo? - burknęła pod nosem.
- Na to wygląda. - odrzekł pobłażliwie.
- Już Cię nie lubię. - mruknęła obrażona, na co Horan popatrzył na nią zmieszany a ja i Lou zanieśliśmy się gromkim śmiechem. - Tatusiu! - pisnęła radośnie, gdy mnie wreszcie dostrzegła.
- Witaj księżniczko. - uśmiechnąłem się kiedy mała wylądowała w moich ramionach.

Po zapewnieniu dziewczynki, iż nic mi nie dolega, odesłałem ją z Louisem na górę i udałem się z Horanem do salonu.

- Możesz mi powiedzieć, dlaczego przepadłeś jak kamień w wodę w tym cholernym garażu? - burknąłem pod nosem, patrząc na przyjaciela.
- Oj nie wściekaj się. - jęknął. - Ja też popadłem w małe tarapaty.
- Jakoś tego nie widać, w przeciwieństwie do mnie. - mruknąłem złośliwie.
- Goniłem tego gościa. Inny mnie zaatakował i wdałem się z nim w szarpaninę. Potem pamiętam, jak doczołgałem się do auta... A później film mi się urywa. - westchnął i podciągnął koszulę, wskazując zabandażowany brzuch. - Oberwałem nożem. - skwitował.
- Dobrze, że tylko tak się to skończyło. - odparłem zmieszany. - Ale wychodzi na to, że w dalszym ciągu nic nie mamy. - bąknąłem masując swe skronie.
- Dlatego tu jestem. Przywiozłem ci kopie akt. Może ty dostrzeżesz coś więcej niż ja.
- A tobie co zostaje? - uniosłem brew.
- Mi pozostaje skoncentrować się na ostatnich morderstwach i oszacować jakiś rysopis naszego tropiciela.
- Jasne. - mruknąłem niezadowolony, że to mnie przypada większa papierkowa robota.
- A i jeszcze jedno... - rzekł cicho Niall, patrząc na mnie. - Chyba rozpoznałem kolesia, którego goniłem... Nie jestem pewny, ale...
- Oj mów wreszcie. - ponagliłem go zniecierpliwiony.
- Myślę, że to był Zayn...
- Zayn? Wkręcasz mnie. - odparłem zdziwiony.
- Tym razem nie żartuję. - powiedział poważnie. - Sam dobrze znasz jego przeszłość.
- To nie powód, by robić z niego mordercę. odpowiedziałem sucho. - Poza tym on wyjechał zaraz po pogrzebie Madi...
- Albo chce, żebyś tak myślał. W każdym razie uważaj na siebie. I widzimy się w poniedziałek w pracy. - uśmiechnął się delikatnie, po czym wyszedł.

Zrezygnowany odłożyłem papiery na bok i udałem się do pokoju córki, skąd dochodziły radosne piski oraz komiczne warczenie. Wszedłem do środka i wybuchłem śmiechem, widząc obwiązanego zielonymi chustami przyjaciela, który zapewne miał przypominać smoka oraz uwięzioną w twierdzy z poduszek małą księżniczkę, wołającą o pomoc. Rozbawiony chwyciłem kartonowy mieczyk, po kilkuminutowej potyczce powalając "gada" na łopatki.

- Mój bohater! - zawołała wesoło dziewczynka, gdy jednym ruchem zburzyłem jej więzienie i wziąłem małą na ręce.
- To za ratunek należy się chyba jakiś buziak. - wyszczerzyłem się, przytulając córeczkę kiedy ta cmokała mnie w policzek. - Teraz szoruj do łazienki kwiatuszku, szkoda czasu. - poprosiłem April, zabierając się po jej wyjściu za przygotowanie dla niej ubrania.
- Dokąd się wybieracie? - spytał, sprzątając bałagan Lou.
- Na cmentarz, jak co niedzielę. - odparłem krótko, będąc wdzięcznym, że Louis nie ciągnie tematu.

Po przyszykowaniu siebie i April ruszyliśmy w drogę, zatrzymując się jedynie w pobliskiej kwiaciarni.

- Dlaczego zawsze kupujemy tulipany? - mruknęła cicho, gdy podeszliśmy do pomnika.
- Bo mama je uwielbiała. - wyjaśniłem, kładąc bukiet na nagrobku. - Zawsze powtarzała, że to piękne i niedocenione kwiaty.
- Niedocenione? - zerknęła na mnie, wdrapując się na moje kolana.
- Wiesz, zazwyczaj wręcza się ukochanej róże. To tak jakby zwyczaj. Mama lubiła odbiegać od tradycji, dlatego ja kupowałem jej tulipany.

Siedzieliśmy w skupieniu wtuleni w siebie, wpatrując się w malutkie zdjęcie kobiety skrytej pod pomnikiem. Lecz ta wizyta różniła się od poprzednich. Czułem, że nie jesteśmy tu sami. I nie miałem na myśli innych, krzątających się przy nagrobkach ludzi, ani poczucia duchowego wsparcia Madi. Wiedziałem, iż ktoś nas obserwował.

- Chodź April, wracamy. - rzekłem cicho i prowadząc dziewczynkę za rączkę do samochodu, rozglądałem się dyskretnie.

W drodze powrotnej zatrzymałem się przy cukierni, do której zwykle chodzimy po powrocie z cmentarza. Tym razem postanowiłem nie ryzykować i wziąłem słodkości na wynos, zostawiając córkę zamkniętą w aucie. Wyszedłem bocznym wyjściem i tak jak przypuszczałem, natrafiłem na tajemniczego obserwatora. Po dogonieniu go, przywarłem nieznajomego do ściany, ściągnąłem mu kominiarkę i... momentalnie zamarłem.

- Zayn?! - pytałem zszokowany, patrząc w ciemne oczy chłopaka. - Co ty tu do cholery robisz?? I dlaczego mnie śledzisz??
- Bo takie mam zadanie. - mruknął obojętnie.
- Masz mnie sprzątnąć, tak? - spytałem sucho, zaciskając dłonie na jego kurtce.

Zayn był dalekim kuzynem Madeline. Wychował się w domu dziecka, więc po wkroczeniu w dorosłe życie szybko zboczył na złą ścieżkę. Nielegalne wyścigi, dragi, porachunki na własną rękę... No i hakerstwo. Był geniuszem, jeśli chodzi o komputery. Ze względu na to, jaką miał przeszłość, nie przepadałem za nim ale tolerowałem jego obecność w naszym domu, kiedy Madi pomagała mu wyjść na prostą. Była jedyną osobą w rodzinie, która wyciągnęła do niego pomocną dłoń, toteż Malik traktował ją jak rodzoną siostrę. Nie dziwne zatem, że raz prawie mnie zabił, będąc przekonanym, iż to ja przyczyniłem się do śmierci Madeline. Po tym incydencie widziałem go tylko na jej pogrzebie, a potem zniknął na dobre.

- Dla kogo pracujesz? - wycedziłem przez zęby. - To ty mordujesz tych wszystkich ludzi?
- Nie ja. Ale ze względu na te zabójstwa mam cię obserwować. Nic więcej nie powiem, więc mnie łaskawie puść. - burknął, odtrącając me ręce.
- O co ci chodzi? - syczałem, nie dając za wygraną.
- Być może dowiesz się wszystkiego w swoim czasie. Tyle w temacie. - rzekł obojętnie, oddalając się. - Szybko rośnie. - dodał, zatrzymując się i zerkając w moją stronę. - April. I z wyglądu bardziej przypomina ciebie, niż Mad.- szepnął, po czym zniknął za rogiem.

Myślałem jeszcze chwilę o spotkaniu, które dopiero co miało miejsce, nim wróciłem do samochodu i udałem prosto do domu. Zaśmiałem się cicho, gdy April jęczała niezadowolona z powodu braku wujka i ruszyłem do swego gabinetu, gdzie siadłem do przywiezionych przez Horana papierów.

- Tatusiu... - dobiegło mnie ledwo słyszalne westchnięcie stojącej w progu dziewczynki.
- Słucham aniołku. - mruknąłem czule, nie odrywając wzroku od teczki.
- Mogę posiedzieć z Tobą? Będę grzeczna, obiecuję... - prosiła cichutko, zaciskając rączki na trzymanym bloku i piórniku z kredkami.
- Chodź kochanie. - uśmiechnąłem się i posadziłem małą na swych kolanach.

Podczas, gdy April zajęta była rysowaniem, ja łamałem głowę, próbując cokolwiek odkryć. Wtedy mój wzrok padł na rysunek kruszynki.

- Co to jest? - spytałem, zabierając jej kartkę.
- Wąż. - odparła skupiona. - Oddawaj, nie skończyłam.
- Dlaczego rysujesz akurat takiego węża? - uniosłem brew i zaśmiałem się, widząc jej zniecierpliwienie.
- Nie wiem. - wzruszyła ramionkami. - Ale on jest na każdym zdjęciu.

Dopiero dotarło do mnie, że mała miała rację. Na każdej fotografii z miejsca zbrodni był wijący się grzechotnik. Widniał na podpalonej chuście, leżącej między śmieciami. Albo na śladzie w piasku po odciśniętym bucie. Czy jako breloczek, który ostatnio znalazłem.

- Moja mała mądra dziewczynka. - ucałowałem ją w skroń. - Mogę go zatrzymać? - wskazałem na rysunek.

Uśmiechnąłem się, gdy April wyraziła swą zgodę i odesłałem ją do Lou, kiedy usłyszałem jego głos na dole. Sam wyciągnąłem telefon oraz zadzwoniłem do Nialla.

- Znalazłem coś. - rzekłem szybko. słysząc głos blondyna w słuchawce.
- Ja też coś mam. Zaraz podjadę. - odparł krótko i się rozłączył. Po chwili prowadziłem go już do swego gabinetu.
- Spójrz. - powiedziałem cicho, wręczając mu rysunek April.
- Ściągnąłeś mnie, by chwalić się zdolnościami artystycznymi córki? - zerknął na mnie rozbawiony.
- Nie kretynie. - wywróciłem oczami. - Może to ci pomoże. - mruknąłem podrzucając mu breloczek. - Jest na każdym zdjęciu. - wyjaśniłem, widząc jego zmieszanie. - W innej formie, ale to wciąż ten sam wąż. - wskazałem fotografie.
- To jakiś symbol? - spytał, analizując każde moje słowo.
- Grzechotnik. To organizacja, której znakiem jest właśnie to. - pokazałem palcem na narysowanego przez April gada. - Szukałem w naszym systemie, ale nie znalazłem praktycznie nic na ich temat. Jednak możliwe, że to oni zlecają morderstwa naszych ludzi.
- A pro po morderstw... Mam ułożoną chronologicznie listę ofiar. Powinna cię zainteresować. - rzekł poważnie, wręczając mi kartkę papieru.
- Kojarzę te nazwiska.. - mruknąłem pod nosem, analizując rozpiskę, litera po literze.
- Bo pracowałeś z nimi. - skwitował. - Wszyscy rozpracowywaliście dwa lata temu aferę z przemytem broni i narkotyków, które potem zaczęły znikać z naszego magazynu z dowodami. Wszyscy giną w takiej kolejności, w jakiej byli przyłączani do śledztwa.
- To oznacza, że kolejną ofiarą będzie Suse,specjalistka od broni chemicznej.. - westchnąłem, masując dłonią pulsującą skroń.
- A kolejny na liście jesteś Ty... - szepnął niepewnie i wstając, poklepał mnie po ramieniu.

Kiedy wychodziliśmy z gabinetu, natrafiliśmy akurat na kręcącego się po korytarzu Lou. Brunet, widząc zaintrygowanie w mych oczach, wyjaśnił, że szedł tylko po szklankę wody. Ale jakoś nie bardzo mu wierzyłem. Nie głowiąc się nad tym dłużej, odprowadziłem Horana do wyjścia i miałem udać się do pokoju April, gdy usłyszałem dzwonek do drzwi. Sądziłem, iż blondyn czegoś zapomniał, toteż zdziwiłem się nieco, znajdując jedynie aktówkę na wycieraczce.

Jednak to nie była zwykła teczka. Miała ciemnobłękitny kolor...

Papiery, które usiłował ukryć przede mną Carter.

Teraz były w moich rękach.

sobota, 8 marca 2014

#4

10 komentarzy:
- Ktoś jest w domu... - szepnęła zlękniona, kołysząc w ramionach łkające maleństwo.
- Zostań tu z April. - mruknąłem cicho i wyciągnąłem z komody pistolet.
- Harry... - zerkała na mnie przez łzy.
- Zaraz wrócę. - ucałowałem czoło Madeline i zszedłem na dół.

Kilka strzałów. Ucieczka przez wyważone drzwi... Osunąłem się po ścianie i dostrzegłem przerażoną Madeline z April na rękach.

- Harry!...

Potem już tylko cisza i ciemność.


- Tata! - dobiegło mnie radosne piśnięcie, gdy zakryłem twarz poduszką. - Tatusiu! Taatooo... - jęczała niecierpliwie, skacząc po łóżku.
- Już dobrze April, już wstaję... - westchnąłem leniwie, zerkając na małą. Wyszczerzyła się wesoło i od razu wtuliła we mnie.
- Dzień dobry cukiereczku. - szepnąłem czule, całując ją w główkę.
- Pamiętasz, co mi obiecałeś? - popatrzyła w moje oczy.
- Tak. - uśmiechnąłem się. - Cały dzień tylko dla mojej księżniczki.
- Tylko dla mnie? - przyjrzała mi się uważnie, na co ja parsknąłem śmiechem.
- No nie liczę porannej toalety, czy zrobienia śniadania. - odrzekłem i zaśmiałem się, widząc jej naburmuszoną minkę.

Nasze żarty przerwał uporczywie dzwoniący dzwonek do drzwi.

- Ja otworzę! - zawołała April, która zeskakując ze mnie popędziła wprost na dół.
- Nie! Czekaj! - zerwałem się na równe nogi i popędziłem za małą. Kiedy byłem już w połowie schodów, usłyszałem jej entuzjastyczny krzyk.

- Wujek! Wujek przyjechał!
- Cześć piękna! - dosłyszałem ciepły odzew i po chwili dostrzegłem dawno niewidzianego przyjaciela. - Aleś urosła! - śmiał się, trzymając na rękach dającą mu całusy April.
- Louis... - mruknąłem, uśmiechając się delikatnie i przywitałem się, gdy ten odstawił wreszcie dziewczynkę na ziemię. - A co do ciebie moja panno... - rzekłem poważnie, patrząc w oczy córki. - April, ile razy mam powtarzać, byś nie otwierała nikomu sama drzwi?
- Ale tatusiu... -  westchnęła, robiąc niewinną minkę.
- Nie kochanie, ten dziubek nic ci nie da. - sprostowałem. - Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.
- Obiecuję...
- Na pewno? - uniosłem brew, krzyżując ręce na swym torsie.
- Tak. - wywróciła słodko oczami, po czym podbiegła się przytulić.

Przykucnąłem, skradłem kruszynce buziaka i dając jej delikatnego klapsa, rzekłem ze śmiechem.

- Szoruj do łazienki księżniczko.

April zachichotała radośnie, znikając po chwili na górze, a ja mogłem swą uwagę poświęcić niezapowiedzianemu gościowi.

- Ojcostwo cię zmieniło. - zaśmiał się. - Spoważniałeś.
- Taaa... Ciebie też dobrze widzieć. Zjesz z nami śniadanie? - spytałem, szykując posiłek i dostając potwierdzenie, przygotowałem dodatkową porcję. - Co cię tu sprowadza? - spytałem, nie odrywając wzroku od patelni.
- Cóż... - westchnął, chwilę się zamyślając.
- Stary.. Sam siedzę w tej branży, wiem, czym jet poufna informacja. - zaśmiałem się.
- Od dłuższego czasu pracuję nad pewną sprawą i nowe poszlaki zaprowadziły mnie na stare śmieci. - wyjaśnił wreszcie.
- Powiesz konkretniej, o co chodzi? - uniosłem brew.
- Może z czasem... - wzruszył ramionami i zabrał się za pałaszowanie swojego talerza.

Kiedy dołączyła April, urwaliśmy temat i skoncentrowaliśmy się na wspólnym posiłku. Siedziałem i wpatrywałem się z uśmiechem, jak dziewczynka opowiadała mu ciekawe anegdoty ze swojego życia, podczas gdy Lou szczerząc się, słuchał jej uważnie, bawiąc się złotymi kosmykami małej.

Lou i ja znamy się praktycznie od czasów liceum. Od dnia, w którym go poznałem, trzymaliśmy się razem. Zdawaliśmy nawet do tej samej szkoły i jakiś czas pracowaliśmy w duecie w A+. Nasze drogi rozeszły się, gdy ja przeszedłem na bierną służbę a on przeniósł się do CSI do Los Angeles. Zawsze pamiętałem go jako głupkowatego wesołka z gołębim sercem, jeśli chodzi o podejście do dzieci. Mimo, że zmężniał i nabrał nieco powagi, tak naprawdę nie zmienił się wcale. Nic dziwnego zatem, iż to właśnie on został ojcem chrzestnym mojej córki.

- Na długo przyjechałeś? - spytała, ożywiona barwnymi opowieściami wujka April.
- Wszystko zależy od tego, czy tata pozwoli mi zostać. - puścił małej oczko, rechocząc.
- Tatusiu... - mruknęła April, zerkając na mnie swymi maślanymi oczkami.
- Nie wyręczaj się moim dzieckiem Tomlinson. - zażartowałem. - Ale zgoda, nie widzę problemu. - odparłem i uśmiechnąłem się, gdy kochane drobne rączki oplotły moją szyję.
- To jakie plany na dziś? - spytał rozweselony brunet.
- Tata zabiera mnie do zoo. - odparła dumnie dziewczynka. - Pojedziesz z nami?
- No jasne. - wyszczerzył się Lou. - Ktoś musi chronić księżniczkę, gdyby jakiś lew zechciał ją porwać. - zaśmiał się i zaczął udawać ryczącego drapieżnika, goniąc rozbawioną April wokół stołu.

Chciałem przyłączyć się do wygłupów, lecz odezwał się znienawidzony przeze mnie pager.

" Za pół godziny. Kafejka "Big Ben". Nowa sprawa."

- Szlak... - zakląłem pod nosem i odłożyłem urządzenie. Ta cholerna robota nie uznaje czegoś takiego jak weekend, czy czas z rodziną. I już czułem ukłucie w sercu na myśl, że znów rozczaruję swoją córeczkę.

- Obiecałeś... - rzekła płaczliwie, kiedy kucałem przy niej i cierpliwie tłumaczyłem, iż musimy przełożyć wycieczkę.
- Wiem kwiatuszku. - westchnąłem ciężko, gładząc policzek April. - I dotrzymam obietnicy, tylko...
- Kłamiesz! - krzyknęła i rzuciła we mnie trzymanym przez siebie misiem. - Ciągle kłamiesz! - załkała i zapłakana popędziła do swojego pokoju. Ja jedyne, co mogłem, to rozłożyć ręce i powstrzymać gorzkie łzy.
- Nie przejmuj się. - poklepał mnie po ramieniu Lou. - Zabiorę ją do tego zoo. A ty wróć w jednym kawałku. - posłał mi przyjacielski uśmiech, który mimowolnie odwzajemniłem.
- Dzięki.. - mruknąłem i po ogarnięciu się, ruszyłem na spotkanie.

Po pół godzinie drogi byłem już pod "Big Benem" i rozglądałem się za swoim potencjalnym rozmówcą. Kiedy zacząłem się niecierpliwić, dostrzegłem znajome czarne Audi A8.

- Mam nadzieję,  że to naprawdę pilne, inaczej zatłukę Cię, że mnie tu ściągnąłeś. - burknąłem, wsiadając do samochodu.
- Nie spinaj się tak. - rzekł rozweselony Horan. - Też wolałbym mieć wolne, ale dostaliśmy zlecenie.
- Mów. - odparłem szybko, zaglądając w podane mi przez niego akta.
- Więc w skrócie. Mamy przeprowadzić śledztwo w sprawie śmierci naszych ludzi.
-  Śmierci? O co w tym chodzi? - spytałem zdezorientowany, przeglądając raporty sekcji zwłok i wykonane podczas nich zdjęcia.
- Ktoś likwiduje naszych agentów. - sprostował. - Stary wcześniej milczał i krył to, bo myślał, że sam sobie poradzi. Ale we wszystko zaczęła się mieszać policja. Naszym zadaniem jest odkryć, kto za tym stoi, jaki ma cel i zlikwidować ewentualne zagrożenie.
- Co łączy ofiary, poza tym, że pracowały u nas? - westchnąłem i starałem się wyłapać jak najwięcej istotnych szczegółów.
- Poza tym, że byli naszymi pracownikami to niewiele... - mruknął. - Spójrz w papiery. - wskazał na teczkę. - Wiemy tyle, że ich morderstwa wyglądają podobnie.. Upozorowane na nieszczęśliwy wypadek lub samobójstwo. I po oględzinach ciał widać, że nie mamy do czynienia z żółtodziobem. - ciągnął wywód, odpalając silnik.
- Od czego chcesz zacząć? - burknąłem pod nosem, ocierając dłońmi skronie.
- Obejrzeć miejsce zabójstwa ostatniej ofiary. - wyciągnął na wierz akt zgonu młodej dziewczyny, która była świeżo upieczonym rekrutem. - Alice Johnson. Znaleziona w starym, podziemnym garażu. Wygląda, że została śmiertelnie skatowana. Policja zdążyła na razie zabrać ciało i kilka mniej istotnych dla nas dowodów.
- Więc ruszaj. - odparłem cicho i zanurzyłem nos w dokumentach. Byłem nimi tak pochłonięty, że nawet nie zorientowałem się, jak dotarliśmy na miejsce.
- Alice znaleźli na trzecim poziomie. - szepnął blondyn, gdy byliśmy w środku a ja jednym gestem wyraziłem przyjęcie informacji i w ciszy udaliśmy się na wspomniane stanowisko.

W zasadzie nie odkryliśmy niczego interesującego, poza błyszczącym breloczkiem, który od razu rzucił mi się w oczy. Był on w kształcie wijącego się węża i miał na sobie plamki krwi. I to nie ze względu na czerwone kropki przykuł moją uwagę. Przysiągłbym, że tego gada widziałem już wcześniej. Ale nie mogłem skojarzyć, gdzie. Nasze poszukiwanie poszlak przerwał jakiś cień, znikający za wschodnim wyjściem.

- Biorę go. - mruknął Horan i ruszył za nim.

Chciałem mu pomóc, lecz dostrzegłem kolejnego osobnika, uciekającego między kolumnami w przeciwnym kierunku. Bez namysłu udałem się za nim w pościg. Po przedostaniu się z powrotem na zerowy poziom, intruz stracił mi się z pola widzenia w jakimś magazynie. Rozglądałem się za nim pomiędzy wieżami drewnianych skrzyń, po czym usłyszałem huk i poczułem swędzące pieczenie w okolicy skroni, tracąc przy tym równowagę, którą w ostatniej chwili udało mi się odzyskać. Zdążyłem dostrzec na podłodze odłamki szklanej butelki, która rozcięła mój łuk brwiowy zalewając tym samym lewą stronę twarzy purpurową cieczą. Zorientowałem się, że poza mną i moim ściganym w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze co najmniej pięć osób. Wiedziałem, że w tym stanie nie dam im rady. Nie mając innego wyjścia, wycofałem się i będąc znowu na zewnątrz udałem się na główną drogę, po czym złapałem taksówkę. Byłem ogłuszony i słaby. I nie wiedziałem, co z Niallem. Nawet nie zauważyłem, że na dworze się ściemniło.

~April zapewne już śpi..~

Westchnąłem sam do siebie, dziękując Bogu, kiedy wreszcie dotarłem do domu. Przystanąłem w korytarzu i przysłuchiwałem się toczonej w salonie rozmowie.

- On mnie zapomina... Tak jak mama zapomniała.. - dobiegło mnie smutne westchnięcie małej.

Nie powiem. Zabolało. Cholernie. April jest dla mnie wszystkim i nie mogłem darować sobie, że przysparzam cierpienie własnemu dziecku.

- To nie tak cukiereczku. - odparł ciepłym głosem Lou. - Mama cię nie zapomniała.  Patrzy teraz na ciebie z góry i czuwa nad tobą. A tata... Pracuje tak ciężko, bo chce byś miała wszystko, czego ci trzeba. On bardzo cię kocha, April.
- Ja jego też.. - mruknęła dziewczynka.
- Więc daj mu jeszcze jedną szansę, dobrze? - poprosił łagodnie.
- Zgoda...
- Grzeczna dziewczynka. - zaśmiał się cicho, po czym wyszedł do przedpokoju, wpadając wprost na mnie. - Cholera.. - stęknął i przytrzymał mnie, gdy mdlałem.

Zaciągnął mnie ukradkiem do kuchni, podał szklankę szkockiej na uśpienie bólu i wypytując się o przebieg zdarzeń, wziął się za zszywanie rozcięć. Oczywiście ciekawość April po raz kolejny wzięła nad nią górę, gdy słysząc szmery, po chwili dołączyła do nas.

- Tatusiu! - zapłakana i wystraszona rzuciła mi się w objęcia.
- Ciii.. Już dobrze słoneczko... Nic mi nie jest... - próbowałem ją uspokoić, klnąc w duchu, że mnie takim widzi.


- Nie chcę cię więcej takim widzieć...- łkała roztrzęsiona, opatrując moje rany i wyciągając drobinki szkła z mojego ciała.
- Madeline... - szeptałem. - Kochanie.. Już dobrze..
- Dobrze?? To ci wygląda na dobrze?? - wybuchła, po czym z płaczem rzuciła mi się na szyję. - Te strzały.. Myślałam...
- Skarbie...
- Ja po prostu nie mogę cię stracić... My nie możemy cię stracić... - szepnęła płaczliwie, zerkając na spokojnie śpiącą w kołysce April.
- I nie stracicie...

wtorek, 25 lutego 2014

#3

7 komentarzy:
Otworzyłem teczkę z napisem "PILNE" i wziąłem się za pisanie sprawozdań.

- Harry...

Kartka po kartce wertowałem wszystkie analizy, relacje z przeprowadzonych badań i spisane zeznania, by jak najprecyzyjniej wyciągnąć wnioski.

- Styles, mówię do Ciebie. - usłyszałem burknięcie nad swoją głową. Uniosłem wzrok i ujrzałem blond czuprynę oraz wesołkowate, ciemnoniebieskie oczy.
- Niall? Skąd żeś się tu wziął? - uniosłem do góry brew.
- No dzięki stary. - zaśmiał się. - To tak witasz dawno niewidzianego kumpla?
- Oj przymknij się i mów wreszcie, co tu robisz. - zarechotałem.
- Dostałem przeniesienie. - rzekł, szczerząc się. - Od dziś pracujemy razem w A+, więc będziemy się widywać codziennie Loczku. - tłumaczył, a jego cwaniacki uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
- Boże.. Za jakie grzechy. - zaśmiałem się, na co Horan również zaczął rżeć. - Czekaj, coś ty powiedział? - dotarło do mnie po chwili. - A+? Kontrwywiad? Stary, przecież to głównie czynna służba, z której dawno zrezygnowałem. Coś pomieszałeś, ja zajmuję się tylko archiwum.
- No właśnie już niedługo. - wtrącił. - Wracam prosto od Cartera, który chce z tobą rozmawiać, jak to ujął "w trybie natychmiastowym".

Słuchałem objaśnień blondyna, choć tak naprawdę od dłuższego czasu pogrążony byłem we własnych myślach.

~ Czynna służba? Przecież wie, dlaczego z niej odszedłem. Chce mnie do niej przywrócić? Nie może mi tego zrobić... Ja nie mogę tego uczynić April...~

- Idź do niego. - mruknięcie Nialla wyrwało mnie z kłębiącego się zamyślenia.
- Pójdę, gdy skończę. - odparłem krótko i wróciłem do opisywania dokumentów. - Stary musi mieć wszystko dokładnie dopracowane. - burknąłem pod nosem.
- Jak uważasz. - odrzekł, posyłając mi delikatny uśmiech. - Może wyskoczymy po pracy do knajpy? - zapytał znienacka. 

Oderwałem trzymany przeze mnie długopis od papieru i ponownie zerknąłem w tęczówki przyjaciela.

-Sam nie wiem. - przyznałem szczerze. - Mam mnóstwo do zrobienia, a chciałbym w miarę szybko wrócić do córki.
- April, tak? - mruknął ciepło. - Słuchaj Hazz, wiem, iż starasz się być przykładnym ojcem, ale jak raz ułoży ją do snu opiekunka zamiast Ciebie, to nic się nie stanie. - powiedział przyjacielsko. - W końcu sam wciąż powtarzasz, że jest z niej wyjątkowo bystra i wyrozumiała dziewczynka.

Uśmiechnąłem się, słysząc jego słowa. Tak, to zdecydowanie o mojej April. Wiem, że rodzic często idealizuje swe dziecko, ale ta mała kruszyna w moich oczach była naprawdę idealna. Całe szczęście wdała się w matkę, po mnie dziedzicząc jedynie swą dociekliwość i jasne włosy.

- Hazz? - do mych uszu dobiegło zniecierpliwione chrząknięcie Horana.
- Muszę iść do starego. - stwierdziłem, zbierając wszystkie pisma i wstając od biurka.

Blondyn pokręcił zrezygnowany głową i wrócił do swego biura, by się do końca rozpakować. Ja natomiast, z plikiem dokumentów pod pachą, udałem się wprost do gabinetu szefa. Miałem już zapukać i wejść, gdy usłyszałem jego rozmowę, chyba z jednym z pracowników, sądząc po tonie głosu i ironicznych odzywkach, jakimi się posługiwał. Niestety ledwo co uchylone drzwi i szum panujący w korytarzach uniemożliwiły mi rozpoznanie drugiego z rozmówców. Jednak udało mi się wyłapać istotne szczegóły z ich konwersacji.

- Kto to do cholery wyniósł? - pytał zdenerwowany Carter, wymachując trzymaną w dłoni niebieską teczką.

~Już wiem kto chce mnie trzymać od niej z daleka.~

- Ja nie wiem.. - odezwał się ten drugi. - To nie moja wina..
- Nie chrzań! - stary coraz bardziej się spinał. - Widzisz ten kolor? - wskazał aktówkę. - Od kiedy akta są składane w kolorowankach? I jakim cudem znalazły się na jego biurku?
- Ja mu ich nie podrzuciłem...
- Gówno mnie obchodzi, kto to zrobił. Ale to Ty masz go trzymać od sprawy z daleka. Chyba, że chcesz opłacać kolejny pogrzeb.

~ Pogrzeb? Pogięło go do reszty? Czego się boisz Carter? Co ukrywasz...~

Setki pytań trawiło mnie od środka. Odskoczyłem szybko od drzwi, gdy niezidentyfikowany rozmówca wyszedł z biura drugim wyjściem a stary skierował się w moją stronę.

- Harry. - rzekł, wykrzywiając usta w fałszywym uśmiechu. - W samą porę, czekałem na ciebie.
- Oto raporty. - rzuciłem obojętnie, wręczając mu akta ostatnich śledztw.
- Dobra robota. - mruknął, przeglądając ich zawartość. - Jednak nie po to Cię wzywałem.
- Chodzi o A+, prawda? - spytałem spokojnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Horan widzę się spisał. - powiedział, uśmiechając się głupkowato. - Sprawa jest prosta, od dziś działacie we dwójkę. 
- Tylko, że kontrwywiad to nie moja działka. - starałem się zachować spokój.
- Ale nikt nie zna się na nim tak jak Ty. Niall jest świetnym agentem, ale brakuje mu wtajemniczenia, które Ty mu zapewnisz. - wyjaśnił.
- Wiesz, dlaczego zrezygnowałem z pracy w terenie. - mruknąłem, zaciskając szczękę.
- Tak Styles, wszyscy dobrze znamy twoją sytuację rodzinną, jednak minęły dwa lata. Dość dużo czasu, by się pozbierać.
- Przecież tu nie chodzi o mnie.. - odparłem sucho. - Mam małe dziecko do cholery.
- Trzeba było go sobie nie robić. - zarzucił, szczerząc się cwaniacko a ja musiałem się powstrzymać, by czasem pięścią nie zedrzeć ten uśmieszek z jego parszywej gęby. - Nie jestem od tego, by Cię do cholery niańczyć. Załatw sobie jakąś opiekunkę, mogę Ci nawet polecić jakąś, jak chcesz. Ale wracasz do wykonywania misji i to nie podlega dyskusji.
- Do ch...
- Zastanów się zanim coś powiesz. - zerknął z powagą na mnie. - Wiesz, że mogę załatwić, byś skończył na bezrobociu. Ostatnio wiele osób odpadło i potrzeba nam dobrze wyszkolonych ludzi do wykonywania zadań. Wracasz do A+ Styles.
- To wszystko? - wycedziłem przez zęby.
- Taa.. Jesteś wolny. Radzę Ci nieco odpocząć, bo zlecenie może pojawić się w każdej chwili.

Wyszedłem szybkim krokiem z jego biura i wyładowałem całą swą agresję na stojącym niedaleko koszu.
Miałem szczerą ochotę się wrócić i powiesić za oklapłą męskość na jego cholernym szpanerskim żyrandolu.

- Widzę, że już rozmawiałeś. - nawet nie wiem, kiedy Niall pojawił się obok.
- Ta.. - burknąłem pod nosem. 
- To co piwko? Tam gdzie zawsze? - rzekł z przyjacielskim uśmiechem.
- Zgoda. - mruknąłem i wyciągnąłem telefon.

Całe szczęście pani Hopkins nie miała planów na wieczór i zapewniła zająć się April. Niestety, tak jak przeczuwałem, ta druga była mniej zadowolona z tego powodu.

- Bądź grzeczna kochanie. Tatuś Cię kocha. - mówiłem czule, gdy mała jęczała mi do telefonu. - Śpij dobrze aniołku i zajmij się Madeline do mojego powrotu.

Kwadrans później siedzieliśmy już przy drewnianym stoliku w ledwo oświetlonym pubie. Jednym ruchem wlałem w swe gardło pięćdziesiątkę czystej, którą następnie popiłem kilkoma łykami zimnego piwa.

- Ostro cię wnerwił. - stwierdził blondyn, obserwując moje zachowanie.
- Dziwisz się? - uniosłem brew. - Miałem nigdy do tego nie wracać...
- Taką mamy robotę stary. Carter jest szefem i nie możesz mu się postawić.
- Horan ale tu chodzi o April. - mruknąłem zły. - Została pozbawiona matki, nie mogę ryzykować, że mogłaby stracić również ojca.
- Więc nie daj się zabić. - odpowiedział krótko. - Dlaczego zakładasz od razu najgorsze?
- Cóż, może dlatego, że nie udało mi się ochronić dwóch kochanych przeze mnie  kobiet? - prychnąłem.
- Przecież śmierć Madeline to nie Twoja wina Harry... - odparł cicho. - Stary nikomu nie udałoby się przewidzieć, że jakiś szaleniec zechce roztrzaskać samolot o budynek, w którym akurat pracowała.
- A Jenny? Moja mała biedna Jenny...- westchnąłem. Zrobiło mi się głupio, gdy zobaczyłem smutek w jego oczach. - Niall, ja...
- W porządku. - powiedział cicho. - Mnie też jej brakuje. I żałuję, że nie zdążyłem się jej oświadczyć... Ale dalej twierdzę, że w jej odejściu nie ma ani odrobiny twej winy. Nikt nie wiedział, że w samochodzie jest umieszczony ładunek.
- Horan ale ta bomba była naszykowana na mnie. Moja siostra zginęła, bo pożyczyłem jej samochód, w którym sam miałem zginąć. - westchnąłem i szybko wchłonąłem następną kolejkę.
- To są ciemne strony tego, czym się zajmujemy.. - skwitował smutno.
- Jak ja wytłumaczę April, że będę rzadziej w domu? Obiecałem jej spędzać z nią więcej czasu, a tymczasem muszę wyjechać.. - mruknąłem gorzko, opierając się o blat stołu.
- Chodź, odwiozę Cię. - rzekł ciepło i wstał z krzesła. dopiero wtedy do mnie dotarło, że przez cały wieczór nie zamoczył ust w alkoholu.
- Dzięki. - odparłem cicho i udałem się za przyjacielem.

Pogrążony w zamyśleniu nawet nie wiem, kiedy znalazłem się w domu. Podziękowałem opiekunce za zajęcie się April i ruszyłem do pokoju córki. Uchyliłem drzwi i z uśmiechem wpatrywałem się w moją śpiącą kruszynę.

- Tatusiu.. - jakiś zlękniony szmer uciekł przez sen z jej ust.
- Ciii... Jestem tutaj księżniczko. - szepnąłem czule, pochylając się na łóżkiem i składając delikatny pocałunek na czole małej.

Kiedy upewniłem się, że koszmary opuściły April udałem się wprost do sypialni i gwałtownie opadłem na łóżko. Byłem potwornie zmęczony a mimo to nie mogłem zasnąć.


- Skończ z tym wreszcie... - prosiła, gładząc się po swym zaokrąglonym brzuchu.
- Madeline, to nie takie proste odejść ze służby. - tłumaczyłem cierpliwie. - Muszę wykonać ostatnie zadanie. Przyrzekam, że po tym zmienię pracę. - przytuliłem ukochaną do siebie.
- Błagam Harry, przynajmniej na siebie uważaj... - szepnęła cicho. - Ja potrzebuję męża... A ona  będzie potrzebować ojca.
- Ona? - uśmiechnąłem się na jej słowa.
- Tak ona. To będzie dziewczynka... - odparła czule. - Obiecaj...

Wtuliłem plecy Madeline w swój tors kładąc dłonie na jej podbrzuszu.

- Nic mi się nie stanie, obiecuję...
______________________________________________________

Tak w ramach wyjaśnienia - w poprzednim opowiadaniu przyzwyczaiłam Was to w miarę długich rozdziałów i gdy napisałam jeden krótszy, niektórzy mieli jakby "pretensje". Dlatego zmieniam strategię. Teraz rozdziały będą różnej długości, gdyż będę je kończyć w momencie, który uznam za stosowny.
I głupio mi przypominać, że komentarze są naprawdę ważne, bo motywują do pisania, więc jeśli czytasz to opowiadanie, to  zostaw po sobie jakikolwiek ślad...

Tyle ode mnie.

Love xx
Anna.

niedziela, 23 lutego 2014

#2

10 komentarzy:


- Zostań w domu. -mruknąłem cicho, kreśląc ścieżkę pocałunków na jej odsłoniętym ramieniu.
- Harry. - mruknęła, chichocząc za każdym razem, gdy mój oddech drażnił delikatną skórę mej ukochanej. - Nie mogę od tak nie pójść do pracy. W przeciwieństwie do Ciebie nie mam urlopu . - uśmiechnęła się i pogładziła mnie po policzku.
- Więc załatw sobie wolne. - prosiłem nieugięty, bawiąc się długim kosmykiem kasztanowych włosów, opadających na poduszkę.
- Nie mogę. - westchnęła cicho. - Mamy dziś ważne spotkanie. - usprawiedliwiała się. - Ale może urwę się wcześniej. - odparła ciepło i obdarowała mnie czułym pocałunkiem.

Jeszcze zdążyłem dostrzec, jak powabnym krokiem wychodzi z sypialni i wtulić się w April, która niczym myszka, wślizgnęła się dyskretnie na miejsce Madeline, nurkując w puszystej pościeli. Wtedy rozleniwienie wzięło nade mną górę i powróciłem do snu. Nie wiedziałem, że widzę swoje szczęście po raz ostatni...


- Tatusiu... - usłyszałem cichy szept i poczułem ciepłe rączki na swym barku.

Otworzyłem leniwie oczy i ujrzałem April siedzącą nade mną i obserwującą mnie z zamyśleniem.

- Dzień dobry kochanie - uśmiechnąłem się i skradłem małej całusa.
- Znów ją wołałeś przez sen... - powiedziała smutno. - Ale ja Ci pomogę. - rzekła wesoło i wręczyła mi swoją ulubioną pluszową lalkę.
- Oddajesz mi Polly? Dlaczego? - spytałem zainteresowany i odłożyłem zabawkę  na bok.
- Już nie nazywa się Polly. - sprostowała radośnie. - Od dziś ma na imię Madeline.

Spojrzałem rozczulony na swoją córkę i bez słowa przytuliłem ją do siebie. Często mówi się, że małe dzieci nie wiele rozumieją z tego, co wokół ich się dzieje. Jeśli faktycznie tak jest, to moja April stanowi wyjątek.
Codziennie z dumą stwierdzam, jaka z niej inteligentna i spostrzegawcza dziewczynka. Zupełnie jak jej matka.

- Dziękuję - powiedziałem ciepło i dałem jej kolejnego buziaka. - Znajdziemy Madeline jakieś honorowe miejsce. - dodałem po chwili i usadziłem lalkę na półce nad swoją głową.
- Nie tak. - mruknęła i ściągnęła przytulankę z powrotem. - Ona ma być przy Tobie - wyjaśniła, kładąc ją na poduszce obok mojej.
- Dobrze księżniczko - rzekłem rozbawiony. - A teraz zmykaj do łazienki.
- Nieee - pisnęła radośnie, drocząc się ze mną i schowała się pod kołdrą.

Rechocząc zrzuciłem z niej pościel i przyciągając do siebie zacząłem delikatnie łaskotać. Piskliwy śmiech i roześmiane oczy April, która za wszelką cenę próbowała wydostać się z moich objęć to zdecydowanie najlepszy prezent na początek dnia.

Gdy mała miała wreszcie dosyć łaskotek i posłusznie udała się odświeżyć, wstałem i zszedłem do kuchni przygotować dla niej śniadanie.

- Pośpiesz się, nim wystygnie - rzekłem troskliwie, widząc siadającą za stołem kruszynę.

Sam wziąłem w pośpiechu kilka łyków mocnej kawy i zbierając swe papiery, szykowałem się do wyjścia. Na ten widok April poderwała się z krzesełka, podbiegła do mnie i zaczęła wyciągać dokumenty z powrotem z mojej teczki.

- Co Ty wyprawiasz? - uniosłem brew do góry. - Skarbie nie mam czasu na wygłupy. - oznajmiłem, zerkając na zegarek.
- Nie idź. - szepnęła cicho. - Tato, zostań ze mną - prosiła, robiąc rozżalone oczka.
- Przecież nie będziesz sama - odparłem ciepło i odebrałem jej z powrotem moje akta. - Pani Hopkins za chwilkę przyjdzie.
- Ale ja nie chcę pani Hopkins. - jęknęła, szarpiąc mnie za nogawkę spodni.
- Dlaczego? - spytałem lekko zdezorientowany. - Ona jest bardzo miła i uwielbiałaś się z nią bawić.
- Ale nie chcę. - burknęła z obrażoną minką, tupiąc przy tym nóżką. - Nie lubię.
- April... - szepnąłem wręcz błagalnie. - Kochanie wiesz, że tata musi pracować. - powiedziałem cierpliwie.
- Ale ostatnio robisz tylko to. - westchnęła z grymasem na twarzy. - Już od trzech dni nie byliśmy w parku.

Zrobiło mi się przykro, słysząc jej słowa. Nowe obowiązki sprawiały, że ledwo się wyrabiałem. Zabolało, gdy zrozumiałem, że przez to zaniedbuję własne dziecko. Klęknąłem przed April i ostrożnie ułożyłem swe dłonie na jej kruchych ramionkach.

- Posłuchaj - rzekłem z powagą, zerkając w bursztynowe oczy. - Przyznaję, że trochę nawaliłem. Ale obiecuję, że Ci to wynagrodzę. Może jakaś weekendowa wycieczka? - zaproponowałem szczerząc się.

Odczułem ulgę, gdy mała z uśmiechem rzuciła mi się na szyję. Wtuliłem ją w siebie mocno i ucałowałem złocistą główkę.

- Kocham Cię - szepnąłem czule, uwalniając się z objęć drobnych ramion.
- A ja Ciebie tatusiu.

Zerknąłem rozczulony po raz ostatni na córkę i po pojawieniu się opiekunki wsiadłem w samochód i ruszyłem do pracy. Dobry humor uszedł ze mnie w momencie, gdy zaparkowałem przed budynkiem placówki.

Central Intelligence Agency

Od zawsze kręciły mnie szpiegowskie filmy i kina akcji. Na każdy bal przebierańców przebierałem się za Sherlocka Holmes'a i skakałem ze szczęścia jak szalony, gdy mając osiem lat dostałem od matki swój pierwszy zestaw małego detektywa.

I to wcale nie były marzenia kilkuletniego chłopca. Wręcz przeciwnie z wiekiem nabierałem coraz to większego przekonania, że rozwiązywanie tajemnic i ochrona innych są dokładnie tym, co chcę robić. Z pewnością znacie takie filmy jak "Rekrut", czy "Zawód: Szpieg". Między innymi to one skłoniły mnie do wybrania ścieżki zawodowej. I choć przyznaję, że przeprowadzka z Anglii tutaj była najmniejszym moim problemem, to byłem z siebie dumny, gdy otrzymałem stanowisko pracy w siedzibie CIA.

Zazwyczaj produkcje filmowe wyolbrzymiają pewne rzeczy, by zaintrygować widza, lecz sądzę, iż w przypadku tych wymienionych przeze mnie, zwłaszcza "Rekruta" fikcja niewiele mija się z prawdą. Nie raz bywało, że mijałem się z kolegą ryzykiem dosłownie o włos, więc kiedy związałem się z Madeline, postanowiłem nieco przystopować. A kiedy na świat przyszła April i gdy straciliśmy Jenny... Odszedłem ze służby na dobre. Zrozumiałem, że moim priorytetem jest rodzina, której nie mogę narażać. Choć w efekcie i tak nie udało mi się jej ochronić...

Teraz jestem tu. Znów zajeżdżam pod tą samą siedzibę w kolorze wapienia, którą ozdabia jedynie szklana kopuła. Znowu biorę aktówkę, wyciągam na wierzch przepustkę i przechodzę przez bramki. Niechętnie wróciłem. Chociaż moi przełożeni witali mnie z otwartymi ramionami twierdząc, że brakuje im dobrze wyszkolonych ludzi. Cóż, nie miałem wyjścia... Po śmierci Madeline średniej klasy pensja stróża strawionego przez pożar kompleksu wypoczynkowego okazała się nie wystarczać. Poza tym tam pracowałem głównie na nocne zmiany. Nie chciałem ograniczać sobie czasu spędzanego z córką.

- Witaj Harry. - usłyszałem niski głos mężczyzny niewiele starszego ode mnie, mającego swe biurko tuż koło mojego.
- Dzień dobry John. - odparłem uprzejmie i widząc stertę teczek, kopert i pojedynczych kartek na czymś, co zdawało się być moim stanowiskiem pracy, z cichym westchnięciem siadłem i wziąłem za swą papierkową robotę.
- Marnujesz się nad tymi dokumentami. - stwierdził po chwili. - Nie myślałeś, by znów wykonywać zadania w terenie?
- Nie mogę tego zrobić April. - skwitowałem krótko, po czym wróciłem do czytanego wcześniej sprawozdania.

Im dłużej je czytałem, tym bardziej czułem się zmieszany. Ta sprawa brzmiała mi zbyt znajomo. Zerknąłem na teczkę, z której wyciągnąłem pismo i zszokowałem się.

~To akta sprzed dwóch lat. Dlaczego wylądowały u mnie? Przecież postępowanie zostało umorzone. Zaraz.. Przecież to moje śledztwo, od którego mnie odsunięto!~

Przyjrzałem się jeszcze raz aktówce tych papierów. Inne, które spoczywały na moim biurku były szare, natomiast ta miała intensywny ciemnobłękitny  kolor. Nic dziwnego, że po nią sięgnąłem w pierwszej kolejności. Ktoś chciał przykuć moją uwagę na stare dochodzenie. Tylko kto? I jaki miał w tym cel?

-Styles, do mojego biura! Już! - dobiegło mnie nerwowe wołanie szefa.

~Stary się popisuje.~

Prychnąłem w duchu widząc jego groźną postawę przed kandydatami na rekrutów. Sam zachowałem stoicki spokój i po załatwieniu wszelkich formalności wróciłem do poprzedniego zajęcia. Gdy z powrotem zasiadłem za biurkiem, zorientowałem się, że brakuje mi niebieskiej teczki.  Komuś innemu zależy, bym się w to nie mieszał.

A ja tym bardziej chcę to zrobić...


- Nie możesz tego dłużej robić. - powiedziała ze łzami w oczach.
- Mam zrezygnować z pracy? - uniosłem brew nie dowierzając w to, co słyszę.
- Z tej tak. - powtórzyła twardo. - Harry, straciliśmy już Jen, co jeszcze musi się stać, byś pojął, że to robi się niebezpieczne? - dodała, starając się ukryć smutek w swym głosie.
- Wiedziałaś, z kim bierzesz ślub. - odparłem sucho, czując irytację na wspomnienie o Jen. - Podaj mi jeden konkretny powód, dla którego mam się teraz zmienić?
- Jestem w ciąży...

_________________________________________________

Tak dla wyjaśnienia, kilka kwestii:

1. Jak pisałam wcześniej, to opowiadanie będzie różnić się od "Uwierz w ducha", czy "Po drugiej stronie lustra", zatem nie będzie tutaj nic związanego z duchami, bądź sprawami metafizycznymi.
2. Po co dodałam zmarłą żonę Stylesa do listy bohaterów, dowiecie się z czasem, czytając opowiadanie.
3. Póki co rozdziały powstają z punktu widzenia Harry'ego, lecz nie jest powiedziane, że tak będzie zawsze.
4. Liama pominęłam celowo, gdyż nie widzę dla niego roli w swoim ff (tylko mi tu nie pisać, że go nie lubię, czy coś - pamiętajcie, że w opowiadaniach nie chodzi o prawdziwe osoby).
5. Nie Harry nie zwiąże się z żadnym z chłopaków. A, czy spotka nową miłość, czy nie to się jeszcze okaże.
6. Wytłuszczonym drukiem są zapisane retrospekcje Harry'ego.

Póki co przebieg i koniec historii znam tylko ja i jeśli jesteście jej ciekawi, zostaje mi zachęcać Was do czytania. Mam nadzieję, że wyjaśniłam wszelkie wątpliwości;)

Love xx

Anna.

sobota, 22 lutego 2014

#1

5 komentarzy:


- Opowiedz mi.
- Słuchasz tego co wieczór, znasz tą historię już na pamięć. - rzekłem ciepło, siadając na brzegu łóżka.
- Ale Ty tak ładnie o tym mówisz. - szepnęła słodko. - No opowiedz. - ponowiła swą prośbę.

Zerknąłem na rozweselone oczy April i mimowolnie się uśmiechnąłem. Te czekoladowe tęczówki, porcelanowa cera i cieniutkie złociste włoski... Mógłbym przysiąc, że każdy centymetr jej ciała jest wręcz lustrzanym odbiciem.

- Zgoda. - westchnąłem i uśmiechnąłem się, słysząc chichot dziewczynki. - Ale zrób mi trochę miejsca. - poprosiłem ciepło i gdy April przesunęła się, ułożyłem się obok, podałem pana Teddy'ego  i wtuliłem małą w siebie. - Pierwszy raz spotkaliśmy się w parku, koło fontanny.
- Tam, gdzie codziennie chodzimy na spacer. - wtrąciła.
- Dokładnie tam. - odparłem spokojnie. - Robiłem sobie małą przerwę w bieganiu, gdy ujrzałem, jak spacerowała z książką w dłoni.
- To było "Zaćmienie" - sprostowała blondynka. Rozczuliło mnie to, jak dobrze pamiętała każdy szczegół.
- To ja opowiadam czy Ty? - zapytałem rozbawiony i kiedy April obiecała siedzieć cicho, wróciłem do swego monologu. - Było co prawda ciepło, zwłaszcza jak na początek wiosny, mimo to wiał dość silny wiatr, który skradł kapelusz z głowy Madeline. Traf chciał, że udało mi się go złapać i oddać właścicielce a po krótkiej rozmowie wyciągnąć ją na kawę. Zaczęliśmy się widywać znacznie częściej i wtedy pojąłem, że Madeline bardzo wiele dla mnie znaczy.
- Była iskierką, która przerwała to kółko samotności? - zapytała pochłonięta moim wywodem.
- Krąg samotności, ale zdecydowanie nią była. - rzekłem, uśmiechając się na samo wspomnienie dnia, w którym wyznałem jej miłość.
- Wtedy napisałeś tą piosenkę, prawda? - nie przerywała swych dociekliwych pytań.
- Tak, stworzyłem ją, bo chciałem w niecodzienny sposób wyrazić słowo "kocham". - wytłumaczyłem cierpliwie.
- Zaśpiewaj mi ją. - do mych uszu dotarła cichutka prośba.
Pogładziłem małą po policzku i zacząłem delikatnie nucić, wpatrując się uważnie w jej tęczówki.

"Don't let me
Don't let me
Don't let me go
'Cause I'm tired of feeling alone.."

Zachciało mi się śmiać, gdy ujrzałem rozmarzenie w tak kochanych przeze mnie oczkach. Mimo to zachowałem powagę i zwróciłem się troskliwie.

- Na dziś wystarczy, najwyższa pora spać.
- Jeszcze nie. - jęknęła. - powiedz mi, co było dalej.
- Przecież dobrze wiesz. - rzekłem cierpliwie. - Potem był ślub a póżniej pojawiłaś się Ty.  - odparłem trącając delikatnie palcem nosek dziewczynki.

Zaśmiała się cicho i pomimo zmęczenia, które zaczęło ogarniać jej drobne ciało, kontynuowała swoje przesłuchanie.

- Dlaczego April?
- Bo urodziłaś się w kwietniu. I to ulubiony miesiąc mamy. Idź już spać. - szepnąłem prosząco, ucałowałem małą delikatnie w czoło i ruszyłem ku wyjściu.
- Tata? - mruknęła sennie.
- Słucham? - odwróciłem się i spojrzałem na moją znużoną kruszynę.
- Kochała nas, prawda?

Wpatrywałem się w April kompletnie zaskoczony rzuconym pytaniem.

- Oczywiście, że tak i to bardzo mocno.
- Więc dlaczego odeszła? - szepnęła smutno. - Skoro kochała to nie powinna nas zostawiać.

Poczułem ukłucie w sercu na te słowa. Podszedłem z powrotem do łóżka i przysiadając się, zacząłem czule gładzić policzek córki.

- Skarbie, czasem dzieje się coś, co kompletnie nie jest od nas zależne i nic na to nie możemy poradzić. - starałem się zachować spokój. - Mama nie chciała nas zostawiać ale tak się stało, że trafiła do aniołków.  I w cale nie odeszła. - szepnąłem cicho, odgarniając kosmyk włosów z czoła małej.

- Więc gdzie jest.. - westchnęła zrezygnowana.
- Tu. - uśmiechnąłem się i położyłem dłoń na swej lewej piersi.
- Tutaj? - zawtórowała, powtarzając mój gest.
- Tak.  I tu też. - wskazałem palcem jej główkę. - Ona wciąż istnieje w naszych wspomnieniach April.
- To nie fair. - mruknęła, ziewając. - Ty więcej pamiętasz ode mnie.

Prawda, gdy Madeline odeszła April miała ledwie dwa lata. Kojarzy zaledwie pojedyncze fakty takie, jak uśmiech, czy ulubione perfumy matki.

- Boję się, że całkiem o niej zapomnę. - rzekła smutno, przymykając oczy.
- Nie zapomnisz kochanie. - starałem się uspokoić dziewczynkę. - Obiecuję. Ale wiesz co? Poczekaj chwileczkę. - powiedziałem ciepło i zniknąłem z jej pokoju. Po chwili wróciłem z małym zdjęciem oprawionym w złotą ramkę i ustawiłem na szafce koło łóżeczka córeczki.
- To pomoże Ci o niej pamiętać. - szepnąłem i odczułem ulgę, gdy mała zamknęła wreszcie oczęta. Po raz ostatni obdarowałem ją całusem i ostrożnie ruszyłem w kierunku drzwi.
- Tatusiu.. - usłyszałem cichy jęk.
- Śpij aniołku, jestem obok.
- Kocham Cię... - ostatnie zdanie uleciało z jej usteczek nim ostatecznie przegrała walkę ze snem.

Poszedłem do salonu, nalałem sobie szkockiej i stawiając szklankę na stoliczku rozsiadłem się wygodnie w sofie. Moim oczom rzuciły się zakurzone albumy na zdjęcia, które wciąż obiecuję sobie uporządkować. Schowałem twarz w dłoniach i wziąłem kilka głębszych oddechów. Co wieczór ta sama opowieść, po której czuję się, jakbym brał udział w jakiejś terapii i musiał się zwierzać facetowi w eleganckich okularach z grubym notesem w ręku. Tymczasem zaspokajałem, a bynajmniej tak mi się chociaż wydawało, głód wiedzy własnej córki na temat jej zmarłej matki. Pewnie gdyby nie ona, dawno bym się załamał.

-Wciąż tak bardzo za Tobą tęsknię... Miałaś mnie nie opuszczać.

Westchnąłem sam do siebie i udałem się do sypialni. Gdy zanurkowałem w pościeli i przymrużyłem powieki, mimowolnie wrócił do mnie tekst mojej własnej piosenki.

"Don't let me
Don't let me go
'Cause I'm tired of sleeping alone..."

Owszem, jestem zmęczony spaniem samemu w naszym wspólnym łóżku. Jednak nikomu nie ustąpię Twego miejsca.

Madeline...